Głosy z ciemności. Mroczna zagadka.
Przychodzili co wieczór. Wczesną nocą, kiedy osiedle kładło się spać. Ulice powoli pustoszały a nieliczni spacerowicze z psami wracali do domów. Na ulicach ruch samochodowy z wolna zamierał a cisza nocy leniwie, niczym sen rozlewała się nad osiedlem. Oni tymczasem przybywali na wezwanie odwiecznego głosu, który przed snem wdzierał się do ich głów. Domagał się kategorycznie wyjścia z domu, porzucenia dzieci i żon, i pójścia po piwo. Upodobali sobie to miejsce w ciemności, gdzie noc była gęsta niczym smoła a światło z latarni ulicznych słabe. Stali tam, od kiedy pamiętam. Mężczyźni w bluzach z kapturem. Spoglądając ukradkiem z okna często widziałem tylko kontury ich ciał. Niewyraźne figury poruszające się w mroku. Agresywne ruchy, naśladujące uderzenia. Gwałtowne gesty, chaotyczne ruchy. Towarzyszyły im zawsze pomarańczowe ogniki, które wędrowały na wysokość twarzy i opadały chaotycznym lotem na wysokość pasa, aby znów podnieść się i opaść. Tytoniowe świetliki. Często w obłoku kłęb...