Polimptoton - fragment powieści
Tekst ten, to fragment większej powieści, napisałem w roku 2011. Może kiedyś uda się mi to wydać.
Rozdział I:
Nazywam się... a właściwie jakie to ma znaczenie? Wyjawienie na tym etapie mojego
imienia nic by nie wniosło do zawartych na kartach tej opowieści zdarzeń, a byłoby
jedynie pożywką dla tych wszystkich oszołomów, którzy dopatrują się determinizmu
w ludzkim imieniu. Część z czytelników z pewnością rzuciłaby się w wir różnej maści
literatury pseudonaukowej, studiując arkana wiedzy tajemnej i po dokonaniu szybkiej
psychoanalizy osobowości autora tego dzieła porzuciła by dalszą lekturę. Tej
przyjemności jednak nie mogę sobie odmówić i imienia nie wyjawię. Niniejsza
opowiastka, stanowiąca mieszankę fikcji i rzeczywistości stanowi zapis mojej
przygody, jaka miała miejsce w czasie ostatniego miesiąca mojego życia. Chciałbym
tę opowieść zacząć od początku, tylko mam problem ze zdefiniowaniem pojęcia
początek. Czy to ma być pierwszy dzień pracy, tygodnia, roku, pierwszy dzień
mocnego postanowienia czy też pierwszy przebłysk świadomości po wypiciu porannej
kawy? Tego nie wiem, więc zacznę gdzieś tam w czerwcu, w poniedziałek o siódmej
rano. To co się tego dnia wydarzyło, mogło się odbyć w każdym miejscu na świecie.
Kiedy wracam pamięcią do tamtego dnia, nie potrafię znaleźć logicznego
wytłumaczenia, dlaczego nieznana nam siła, zapędziła wszystkich bohaterów
niniejszej powieści w to jedno, specyficzne miejsce we Wrocławiu. Czy było to
przeznaczenie? Wyrok, jaki na nas wydały gwiazdy, ustawiając się w taki sposób, że
ścieżki naszego życia przecięły się w tym właśnie punkcie naszego globu? A może był
to niezwykły magnetyzm owego miejsca? Wyrok Pana, aby posłać nas tam, byśmy
siebie na nowo odnaleźli? Czasami, gdy spotykamy się po latach i rozmawiamy o
wydarzeniach tamtego dnia, poszukujemy wspólnie na to pytanie odpowiedzi. Była to
jedna godzina naszego życia. 60 minut, które nas zmieniło . 3600 sekund, które
1 wtorek, lipiec 12, 2011
określiły nas na nowo.
Był poniedziałkowy poranek. Słońce świeciło ostatkami sił, przebijając się przez
dywan z ciemnych chmur, które płynęły niczym złowrogie statki powietrzne nad
blokami najeżonymi antenami TV. Dzień był – senny. Ołowiane zasłony moich oczu,
wciąż opadały w dół, kiedy jechałem samochodem. Dopijałem w porannym korku
kawę i modliłem się w duchu o miejsce parkingowe. Ale nie to płatne. Jedne z
nielicznych darmowych miejsc, które wtajemniczeni pracownicy firm mieszczących
się w centrum miasta znają i kochają. Każdy poranek to wyścig. Ale nie wyścig z
czasem czy niewidzialnym przeciwnikiem. To walka o miejsce, prawo do darmowego
parkingu, tam gdzie jeszcze zachłanna ręka urzędu miejskiego nie dotarła. Miałem
szczęście i udało mi się zaparkować, na zapomnianym przez administrację skwerku na
moście. Wyszedłem i poczułem, jak delikatne drobinki deszczu, głaszczą moją twarz.
Przyspieszyłem kroku a wraz ze mną przyspieszył deszcz. Z młodego, nieśmiałego
kapuśniaczka, stawał się dorosłym deszczem. Dudnił z całą siłą po blaszanych
dachach, rozpychał się w stalowych rynnach i rozhlustywał się wylatując z nich na
ulicę. Pienił się złowrogo, płynąc do rynsztoka, nie oszczędzał przechodniów,
wyskakiwała spod kół przejeżdżających samochodów. Szukałem schronienia,
trzymając teczkę na głowie, gdy zobaczyłem starszego pana, zapraszającego mnie do
sklepu. Był elegancko ubrany i podbierał się dziwną laską z białą główką.
- Tutaj - krzyczał, machają do mnie. Wbiegłem do małego sklepiku i rozejrzałem się.
Było tu kilka osób. Stali stłoczeni. Nie rozmawiali ze sobą. Wszyscy skupili się na
szaleńczym klikaniu w swoje telefony komórkowe. No prawie wszyscy. Staruszek stał
jak stał w drzwiach i zapraszał biegnących w popłochu ulicą przechodniów do środka.
2 wtorek, lipiec 12, 2011
Dziwny mi się wydał. Jakby z nie tego czasu. Elegancko ubrany w ciemny garnitur i
popielaty płaszcz. Idealnie ogolony i ta dziwna laska. Czarna, z białą głownią
wyrzeźbioną w .... hmmm nie mogłem dostrzec, co to było, ale chyba była to głowa
lwa. Wtem potężny huk i złowrogi pomruk burzy przetoczył się nad nami.
- Co jest? -powiedział do siebie ogolony na łyso młodzieniec, ubrany w spodnie
dresowe i koszulkę lokalnego klubu sportowego. - Co jest? - powtórzył bijąc dłonią w
telefon, rozpoczynając plemienny rytuał sprawdzania osobistych urządzeń do łączenia
się ze światem. Pochyleni nad świecącymi ekranami, wydawali się przybyszami z
przyszłości. Baza, halo baza - zadawały się krzyczeć ich przerażone osoby. Nie ma
łączności, powtórz, nie ma łączności. Brak łączności z bazą, którą był szef, matka,
żona, kochanka, czy też kumpel, wywołał poruszenie pośród zebranych. Z
niedowierzaniem spoglądali na siebie i.... rozpoczynali rozmowę.
- Czy u Was też nie ma zasięgu? - przełamał zmowę milczenia, ubrany w drogi
garnitur mężczyzna.
- Nie ma - odpowiedział łysy kibol.
- To było bardzo silne wyładowanie elektryczne w atmosferze, które w naturalny
sposób towarzyszy burzy. Nie wiem czemu się dziwicie, skoro jest to rzecz do
przewidzenia, że tzw piorun może uderzyć w stację telefonii komórkowej. Przecież są
to stalowe maszty, stojące na dachach budynków. A jak taki piorun walnie, to sami
wiecie, że zasięgu nie ma - odpowiedziała, krótko ścięta blondynka i pomruk
zrozumienia przeszedł pośród zebranych, po którym zapadła niezręczna cisza.
Patrzyli nerwowo, rozglądając się po sklepie. Przyjrzałem się im uważniej. Na
początku byli dla mnie ludzkim zbiorowiskiem. Bezkształtnym tłumem. Teraz,
3 wtorek, lipiec 12, 2011
analitycznie oddzielałem ich od siebie i nadawałem imiona. Czułem się jak Adam w
Raju. Kibola nazwałem kibolem, jakoś tak zabrakło mi inwencji twórczej.
Wydekoltowaną, krótko obciętą kobietę, nazwałem Dziunią a ubranego w drogi
garnitur jegomościa Błyszczkiem Elegancikiem. Tu należy się zafrapowanemu
czytelnikowi wyjaśnienie, że błyszczek elegancik to owad z rodziny pluskwiaków a
jegomość w garniturze wydał mi się okropną pluskwą. Ale wróćmy do mojej
wędrówki okiem po zebranych przechodniach. Kiedy przechodziłem do kolejnych
osób mój wzrok ponownie padł na dziwnego staruszka, stojącego w drzwiach sklepu.
Było w nim coś niepokojącego, ale nie potrafiłem tego nazwać. I kiedy ta myśl z
nazwą wyłaniała się z głębi podkładów mojej świadomości, drzwi otworzyły się
gwałtownie i z deszczu wszedł do środka młody mężczyzna. Jego blond dredy
spływały wodą, a zielona koszulka z flagą Brazylii była cała zmoknięta.
- tu-m czy-m ta-m? - zapytał trzeszczącym głosem.
- Lewak! - odpowiedział mu głos z sali.
- Czemu lewak? - zapytał kobiecy głos i wszyscy odwrócili się do środka sklepu, w
którym za ladą, stała wysoka brunetka z długimi włosami spiętymi w dwa kucyki.
Wyglądała jak istota nie z tego świata. Miała duże niebieskie oczy i gigantyczne
piersi. W prawej dłoni trzymała lizaka, którego główkę wypychała od środka przez
policzek. - Czemu lewak? powiedziała, gdy wyciągnęła lizak w taki sposób, że zrobiło
mi się gorąco. Zauważyłem, że Fircyk delikatnie poruszał krawatem przy kołnierzu.
Jemu też zrobiło się gorąco.
- Czemu lewak?! Czemu lewak?! - ekscytował się młody mężczyzna, ubrany jasny
garnitur, okular. - Czemu L E W A K?! Przecież on mówi, że chciałby do Moskwy! A
4 wtorek, lipiec 12, 2011
my wszyscy wiemy, co tam jest! W tym momencie wszyscy gwałtownie odwrócili się
w stronę deszczowej zjawy.
- ehmmmmm Lewak? - zapytał zdziwiony rastafarianin
- Chłopcze, czemu chcesz do Moskwy? - zapytał poważnie Fircyk. Nastała cisza.
Nasze oczy wpatrywały się badawczo w nieznanego nam mężczyznę, który nie
wiedząc co się dzieje począł wycofywać się ze sklepu. W tym momencie, starszy pan
położył swoją prawą dłoń na jego ramieniu i powiedział miękkim głosem
- Zostań - było coś w jego głosie miłego, spokojnego a zarazem władczego. Na
jednym z palców miał złoty sygnet, który przykuł naszą uwagę.
- Tombak, mruknął pod nosem Fircyk i spojrzał na swoją obrączkę. Ja to mam
prawdziwe złoto.
- To nie tombak, chłopcze - odpowiedział starzy pan - Ale nie to jest istotne, czy jest
to tombak, czy też nie. Ciekawe jest to, że Ty wyraziłeś taką myśl i spojrzałeś na
swoją ekskluzywną dłoń, noszącą drogą biżuterię. Nikt z nas nie zwracał na to uwagi,
a teraz....
- Ja też mam złoto - odpowiedziała dziewczyna za ladą i wyciągnęła długi wisior
spośród swoich piersi. Widok było powalający. Długi, złoty łańcuszek, niczym wąż,
wysuwał się spośród mocno ściśniętych piłek a myśmy patrzyli oniemiali.
- Baby - wycedził przez zęby młodzian w okularach - baby, zawsze przerwą
interesującą dyskusję.
- Wciąż pada - bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Za oknem deszcz chłostał szyby
bezlitośnie, ograniczając widoczność od kilku metrów.
- Śpieszysz się? - zapytała krótko ścięta blondynka
5 wtorek, lipiec 12, 2011
- Tak, mam rozmowę kwalifikacyjną i jak się spóźnię to nic z tego nie będzie. Znając
mojego pecha będzie tak padać aż będzie po moim spotkaniu. Przecież nie wyjdę na
deszcz w garniturze...
- Myśl pozytywnie - powiedział ten, którego nazwałem Fircykiem. Myśl pozytywnie a
unikniesz niepotrzebnego stresu - dodał głosem telewizyjnego spikera i zobaczyłem
jak gdyby błysk w jego oku.
- Spierdalaj! - ryknąłem. Sam myśl pozytywnie! Mam dość tej całej pozytywnej
zabawy. Myślę pozytywnie rano i wieczorem, czytam książki motywujące i staram się
być pozytywny ale mi nie wychodzi. Wówczas słyszę abym myślał pozytywnie i
stresuję się już samym faktem bycia pozytywnym. Mam dość pieprzonego terroru
pozytywnego myślenia! - wykrzyczałem. Żądam stanowczo prawa do nie myślenia
pozytywnie i bycia szczęśliwym z tego powodu - krzyczałem i poczułem jak
wszystkie oczy skupiają się na mnie.
- Jak to chcesz być szczęśliwy i nie myśleć pozytywnie? - zapytała się krótkościęta
blondynka.
- Chcę być szczęśliwy i wyzwolony z pęt stresującego mnie bycia pozytywnym.
- Nie rozumiem - powiedział zdziwiony kibic.
- Tu nie ma nic do rozumienia - stwierdził Fircyk, chłopak jest pozbawiony ambicji...
- Jak to pozbawiony ambicji ? - zapytał młodzian w okularach.
- Normalnie. Wyznaczył sobie cel, którego nie może osiągnąć i wywala całą frustrację
na nas. Znam to z pracy?
- Z pracy? - zapytała blondynka
- Z pracy. Jestem business develop managerem i...
6 wtorek, lipiec 12, 2011
- Że co! Developerem? - zapytał kibic
- Business develop managerem - odpowiedział spokojnie fircyk, który stał się właśnie
menadżerem.
- W życiu czegoś takiego nie widziałem - odpowiedział
- Bo mało widziałeś, zapewne pracujesz fizycznie jako... - i tu urwał w połowie zdanie
widząc złowrogie ślepia osadzone głęboko w obleśnej gębie kibica. Przyglądał mu się
badawczym wzrokiem, takim jakim bokserzy darzą się przed walką. Rozsunęliśmy się
przytomnie i zostawiliśmy ich po środku koła. Pan business develop manager podniósł
brwi a kibic ściągnął koszulkę odsłaniając umięśniony tors pokryty więziennymi
tatuażami, pośród których dominowały wydziarane po środku pleców, gotyckimi
literami, wielkie inicjały J.P.
- Ależ ta młodzież głęboko wierząca jest! - odezwał się starszy pan
- O co Ci dziadku chodzi! - wycedził plując przez zaciśnięte zęby kibic.
- No, żeby tak sobie Jana Pawła II wytatuować na plecach - wspaniale, wspaniale -
zachwycał się staruszek!
- Jakiego Jana Pawła II, to znaczy Jebać Policję! - wykrzyczał kibic unosząc ręce do
góry.
- Jebać policję - zdziwił się staruszek - to jakiś nowy ruch sodmityczny? - zapytał
prawdziwie zdziwiony. Na te słowa, kibic, gwałtownie się odwrócił i ruszył w stronę
staruszka. Ustępowaliśmy przed nim jak kręgle przed kulą i kiedy już się zdawało, że
chwyci staruszka a ja szykowałem się do interwencji, stało się coś nieoczekiwanego.
Było to tak niespodziewane, że wręcz nierealne. Staruszek z niebywałą szybkością
wydobył z laski ostrą szpadę i przystawił ją do gardła napastnika. Ostre żelazo wbiło
7 wtorek, lipiec 12, 2011
się w skórę, kalecząc ją delikatnie. Stróżka krwi spłynęła wzdłuż szyi na klatkę
piersiową.
- Nie bądź taki narwany chłopcze - powiedział dziadek - bo ktoś cię kiedyś po prostu
zabije. Kibic pobladł i zatrzymał się w bezruchu. Staliśmy tak przed dobrych kilka
chwil, kiedy odezwała się dziewczyna za ladą
- Pan go zostawi, To niezłe ciacho jest. Szkoda takiego ciałka.
- To jest stwierdzenie absolutnie nie na miejscu! - zaprotestował młodzian w
okularach. Nazywam się Gerwazy i jestem przedstawicielem młodzieżówki
prawicowej. To sprawa między tymi dwoma dżentelmenami i nic mam do niej -
zaprotestował
- Gerwazy? cóż to za imię - wymamrotał business develop manager
- Imię jak imię - odpowiedziała krótko włosa blondynka. Jestem Natalia.
- Paulina - zagadała pani za ladą, która nie byłą już panią za ladą, ale Pauliną na
sklepie.
- Bartłomiej - wymamrotał kibic.
- Prof. Janicki - przedstawił się starszy pan, powoli chowając szpadę.
- Poliptoton - przedstawiłem się.
- Popimptoton? - zapytał się business develop manager
- Polimptoton - odpowiedziałem.
- Tomasz - odpowiedział mi.
- Zazumny - wyartykułował chłopak w dredach.
****
8 wtorek, lipiec 12, 2011
Trwaliśmy tak przez chwilę oszołomieni swoimi imionami. Oto z bezkształtnej masy
staliśmy się ludźmi. Każdy z nas nazwany przez rodziców tak a nie inaczej był tutaj.
Już nie kibole, blondyny, pani sklepowe lecz konkretni ludzie. A jak wiadomo imię
określa człowieka. Przynajmniej tak twierdzą Ci, którzy na podstawie imienia chcę
zbudować teorię typów osobowościowych. Ja do takich ludzi nie należałem.
Przyjrzałem się Tomaszowi, człowiekowi biznesu. Ah niewierny Tomasz, etykieta
sama mi się nasunęła nie wiedzieć czemu.
- Tomaszu - powiedziałem głosem pełnym patosu - Czemu wypowiedziałeś tytuł
swojej profesji w języku Anglosasów? Tomasz odwrócił się do mnie a na jego twarzy
malowało się niedowierzanie.
- Nie wierzę.. - wymamrotał
- Nie pytam się Ciebie o wyznanie wiary drogi kolego - powiedziałem - ale o fakt, że
uraczyłeś nasze uszy zlepkiem dźwięków o wymowie obcej, które definiowały Twoje
stanowisko pracy.
- Nie wierzę... - powtórzył
- Przestań wstrętny ateisto! - powiedziałem - Ale odpowiedz na moje pytanie -
warknąłem wzburzony. A on znowu:
- Nie wierzę, że nie znasz terminologii headhunterów - odpowiedział spokojnie.
- Łowcy głów? - poruszył się profesor Janicki - przypomina mi się moja wyprawa na
Nową Gwineę w 1950 roku...
- Jacy łowcy głów! - wykrzyczał Tomasz - Nie łowcy głów tylko headhunterzy, czyli
zawodowcy zajmujący się wyszukiwaniem osób na odpowiednie stanowiska....
- To czemu się nazywają łowcami głów? - zapytał zdziwiony profesor - Czy płacą im
9 wtorek, lipiec 12, 2011
za każdą przyniesioną do firmy głowę?. Już sobie wyobrażam - powiedział
podniecony - Oto widzę szefa firmy, który niczym dr Frankenstein mówi do swoich
podwładnych - przynieście mi głowę business develop managera a oni w swoim
almanachu wiedzy tajemnej odnajdują, że business develop manager występuje w
korporacjach, najczęściej żre lancz o 12:30 i jeździ czarnym audi a8. Wówczas
wyruszają na łowy i ostrymi mieczami ścinają łby, które przynoszą w worku do
siedziby firmy....
- Jest Pan obłąkany - odpowiedział Tomasz
- A mnie się to nawet podoba - odpowiedział kibic Bartłomiej. Ja w sumie też jestem
takim headhunterem. Normalnie kiedy jadę z kumplami na gościnne występy
polujemy na przeciwników i już kilka szalików zerwałem z nie jednej szyi. Nazywają
mnie Zerwikapturem!
- A czy to nie był miecz Pana Longinusa Podbipięty - wtrąciła Natalia
- Tak - mówił Bartłomiej - jestem mieczem naszego Pana, zbrojnym jego ramieniem
ubranym w klubowe barwy naszej drużyny!
- Jesteście obłąkani - wymamrotał przerażony Tomasz.
- Nie łam się kolego - odpowiedziała Pani sklepowa - Tacy nawiedzeni chętnie
stawiają w knajpie, a ja im za to stawiam w..
- Dość! Dość! Po trzykroć dość - Wykrzyczał Tomasz - jaka siła mnie wciągnęła do
tego sklepu. Poza tym, co ja tutaj robię. Ten sklep jest taki mało ekskluzywny!
- Mało ekskluzywny! - oburzyła się Paulina - Mało ekskluzywny! Kolego ja tak
przycinam na cenach, że Ciebie na mało co by było stać!
- Mnie stać na wszystko - odpowiedział Tomasz i zaczynał być sobą.
10 wtorek, lipiec 12, 2011
Komentarze
Prześlij komentarz