Polimptoton część 1


Nazywam się... a właściwie jakie to ma znaczenie? Wyjawienie na tym etapie mojego imienia nic by nie wniosło do zawartych na kartach tej opowieści zdarzeń, a byłoby jedynie pożywką dla tych wszystkich oszołomów, którzy dopatrują się determinizmu w ludzkim imieniu. Część z czytelników z pewnością rzuciłaby się w wir różnej maści literatury pseudonaukowej, studiując arkana wiedzy tajemnej i po dokonaniu szybkiej psychoanalizy autora tego dzieła zaniechała dalszej lektury. Tej przyjemności jednak nie mogę sobie odmówić iBy więc jednak nikogo nie pozbawić przyjemności czytania, sobie zaś nie odmawiać dzielenia się moimi przemyśleniami, imienia nie wyjawię. Niniejsza opowiastka, stanowiąca mieszankę fikcji i rzeczywistości, stanowi zapis mojej przygody, jaka miała miejsce w czasie ostatniego miesiąca mojego życia. Chciałbym tę opowieść zacząć od początku, tylko mam problem ze zdefiniowaniem pojęcia początek. Czy to ma być pierwszy dzień pracy, tygodnia, roku, pierwszy dzień mocnego postanowienia czy też pierwszy przebłysk świadomości po wypiciu porannej kawy? Tego nie wiem, więc zacznę gdzieś tam w czerwcu, w poniedziałek o siódmej rano. To, co się tego dnia wydarzyło, mogło się odbyć w każdym miejscu na świecie. Kiedy wracam pamięcią do tamtego dnia, nie potrafię znaleźć logicznego wytłumaczenia, dlaczego nieznana nam siła zapędziła wszystkich bohaterów niniejszej powieści w to jedno, miejsce we Wrocławiu. Czy było to przeznaczenie? Wyrok, jaki na nas wydały gwiazdy, ustawiając się w taki sposób, że ścieżki naszego życia przecięły się w tym właśnie punkcie naszego globu? A może był to niezwykły magnetyzm owego miejsca? Wyrok Pana, aby posłać nas tam, byśmy siebie na nowo odnaleźli? Czasami, gdy spotykamy się po latach i rozmawiamy o wydarzeniach tamtego dnia, poszukujemy wspólnie na to pytanie odpowiedzi. Była to jedna godzina naszego życia. 60 minut, które nas zmieniło . 3600 sekund, które określiły nas na nowo.

 

Był poniedziałkowy poranek. Słońce świeciło ostatkami sił, przebijając się przez dywan z ciemnych chmur, które płynęły niczym złowrogie statki powietrzne nad blokami najeżonymi antenami TV. Dzień był – senny. Ołowiane zasłony moich oczu wciąż opadały, kiedy jechałem samochodem. Dopijałem w porannym korku kawę i modliłem się w duchu o miejsce parkingowe. Ale nie to płatne. Jedne z nielicznych darmowych miejsc, które wtajemniczeni pracownicy firm mieszczących się w centrum miasta znają i kochają.  Każdy poranek to wyścig. Ale nie wyścig z czasem czy niewidzialnym przeciwnikiem. To walka o miejsce, prawo do darmowego parkingu, tam gdzie jeszcze zachłanna ręka urzędu miejskiego nie dotarła. Miałem szczęście i udało mi się zaparkować na zapomnianym przez administrację skwerku na moście. Wyszedłem i poczułem, jak delikatne drobinki deszczu głaszczą moją twarz. Przyspieszyłem kroku, a wraz ze mną przyspieszył deszcz. Z młodego, nieśmiałego kapuśniaczka stawał się dorosłym deszczem. Dudnił z całą siłą po blaszanych dachach, rozpychał się w stalowych rynnach i rozchlustywał się wylatując z nich na ulicę. Pienił się złowrogo płynąc do rynsztoka, nie oszczędzał przechodniów, wyskakiwał spod  kół przejeżdżających samochodów. Szukałem schronienia trzymając teczkę na głowie, gdy zobaczyłem starszego pana zapraszającego mnie do sklepu. Był elegancko ubrany i podpierał się laską z dziwną białą główką.

- Tutaj - krzyczał, machając do mnie. Wbiegłem do małego sklepiku i rozejrzałem się. Było tu kilka osób. Stali stłoczeni. Nie rozmawiali ze sobą. Wszyscy skupili się na szaleńczym klikaniu w swoje telefony komórkowe. No, prawie wszyscy. Staruszek stał w drzwiach, jak poprzednio i zapraszał biegnących w popłochu ulicą przechodniów do środka. Dziwny mi się wydał. Jakby z nie tego czasu. Elegancko ubrany w ciemny garnitur i popielaty płaszcz. Idealnie ogolony. I ta dziwna laska. Czarna, z białą głownią wyrzeźbioną w .... hmmm nie mogłem dostrzec, co to było, ale chyba była to głowa lwa. Wtem potężny huk i złowrogi pomruk burzy przetoczył się nad nami.

- Co jest? -powiedział do siebie ogolony na łyso młodzieniec, ubrany w spodnie dresowe i koszulkę lokalnego klubu sportowego. - Co jest? - powtórzył bijąc dłonią w telefon, rozpoczynając plemienny rytuał sprawdzania osobistych urządzeń do łączenia się ze światem. Pochyleni nad świecącymi ekranami, wydawali się przybyszami z przyszłości. Baza, halo baza! - zadawały się krzyczeć ich przerażone głosy. Nie ma łączności! Powtórz! Nie ma łączności! Brak łączności z bazą, którą był szef, matka, żona, kochanka, czy też kumpel, wywołał poruszenie wśród zebranych. Z niedowierzaniem spoglądali na siebie i.... rozpoczynali rozmowę.

- Czy u Was też nie ma zasięgu? - przełamał zmowę milczenia ubrany w drogi garnitur mężczyzna.

- Nie ma - odpowiedział łysy kibol.

- To było bardzo silne wyładowanie elektryczne w atmosferze, które w naturalny sposób towarzyszy burzy. Nie wiem czemu się dziwicie, skoro jest to rzecz do przewidzenia, że tzw piorun może uderzyć w stację telefonii komórkowej. Przecież są to stalowe maszty stojące na dachach budynków. A jak taki piorun walnie, to sami wiecie, że zasięgu nie ma - odpowiedziała krótko ścięta blondynka i pomruk zrozumienia przeszedł wśród zebranych, po czym  zapadła niezręczna cisza. Patrzyli nerwowo, rozglądając się po sklepie. Przyjrzałem się im uważniej. Na początku byli dla mnie ludzkim zbiorowiskiem. Bezkształtnym tłumem. Teraz analitycznie oddzielałem ich od siebie i nadawałem imiona. Czułem się jak Adam w Raju. Kibola nazwałem kibolem - jakoś tak zabrakło mi inwencji twórczej. Wydekoltowaną, krótko obciętą kobietę, Dziunią, a ubranego w drogi garnitur jegomościa, Błyszczkiem Elegancikiem. Tu należy się zafrapowanemu czytelnikowi wyjaśnienie, że błyszczek elegancik to owad z rodziny pluskwiaków, a jegomość w garniturze wydał mi się właśnie taką okropną pluskwą. Lustrowałem kolejne osoby, gdy mój wzrok ponownie padł na dziwnego staruszka stojącego w drzwiach sklepu. Było w nim coś niepokojącego, ale nie potrafiłem tego nazwać. I kiedy ta myśl z nazwą wyłaniała się z głębi pokładów mojej świadomości, drzwi otworzyły się gwałtownie i z deszczu wszedł do środka młody mężczyzna. Z zamyślenia wyrwał mnie młody mężczyzna, który gwałtownie otworzył drzwi sklepu, chroniąc się w ten sposób przed chlustającym deszczem. Jego blond dredy spływały wodą, a zielona koszulka z flagą Brazylii była cała zmoknięta.

- tu-m czy-m ta-m? - zapytał trzeszczącym głosem.

- Lewak! - odpowiedział mu głos z sali.

- Czemu lewak? - zapytał kobiecy głos i wszyscy odwrócili się do środka sklepu, w którym za ladą stała wysoka brunetka z długimi włosami spiętymi w dwa kucyki. Wyglądała jak istota nie z tego świata. Miała duże niebieskie oczy i gigantyczne piersi. W prawej dłoni trzymała lizaka, którego główka wypychała od środka  jej jędrny – prawie jak piersi – policzek. - Czemu lewak? powiedziała, wyciągając lizak w taki sposób, że zrobiło mi się gorąco. Zauważyłem, że Fircyk delikatnie poruszał krawatem przy kołnierzu. Jemu też zrobiło się gorąco.

- Czemu lewak?! Czemu lewak?! - ekscytował się młody mężczyzna, ubrany w jasny garnitur i  markowy okular.  - Czemu L E W A K?! Przecież on mówi, że chciałby do Moskwy! A my wszyscy wiemy, co tam jest!  Znów wszyscy gwałtownie odwrócili się – tym razem w stronę deszczowej zjawy.

- ehmmmmm Lewak? - zapytał zdziwiony rastafarianin

- Chłopcze, czemu chcesz do Moskwy? - zapytał poważnie Fircyk. Nastała cisza. Nasze oczy wpatrywały się badawczo w nieznanego nam mężczyznę, który  - nie wiedząc co się dzieje - począł wycofywać się ze sklepu. W tym momencie starszy pan położył swoją prawą dłoń na jego ramieniu i powiedział miękkim głosem:

- Zostań - było coś w jego głosie miłego, spokojnego a zarazem władczego. Na jednym z palców miał złoty sygnet, który przykuł naszą uwagę.

- Tombak, mruknął pod nosem Fircyk i spojrzał na swoją obrączkę. Ja to mam prawdziwe złoto.

- To nie tombak, chłopcze - odpowiedział starszy pan - Ale nie to jest istotne, czy to tombak, czy też nie. Ciekawe jest to, że Ty wyraziłeś taką myśl i spojrzałeś na swoją ekskluzywną dłoń noszącą drogą biżuterię. Nikt z nas nie zwracał na to uwagi, a teraz....

- Ja też mam złoto - odpowiedziała dziewczyna za ladą i wyciągnęła długi wisior spośród swoich piersi. Widok było powalający. Długi, złoty łańcuszek niczym wąż wysuwał się spośród mocno ściśniętych piłek, a myśmy patrzyli oniemiali.

- Baby - wycedził przez zęby młodzian w okularach - baby, zawsze przerwą interesującą dyskusję.

- Wciąż pada - bardziej stwierdziłem, niż zapytałem. Za oknem deszcz chłostał szyby bezlitośnie, ograniczając widoczność do kilku metrów.

- Śpieszysz się? - zapytała krótko ścięta blondynka

- Tak, mam rozmowę kwalifikacyjną i jak się spóźnię, to nic z tego nie będzie. Znając mojego pecha będzie tak padać aż będzie po moim spotkaniu. Przecież nie wyjdę na deszcz w garniturze...

- Myśl pozytywnie - powiedział ten, którego nazwałem Fircykiem. Myśl pozytywnie, a unikniesz niepotrzebnego stresu - dodał głosem telewizyjnego spikera i zobaczyłem jak gdyby błysk w jego oku.

- Spierdalaj! - ryknąłem. Sam myśl pozytywnie! Mam dość tej całej pozytywnej zabawy. Myślę pozytywnie rano i wieczorem, czytam książki motywujące i staram się być pozytywny, ale mi nie wychodzi. Wówczas słyszę, abym myślał pozytywnie i stresuję się już samym faktem bycia pozytywnym. Mam dość pieprzonego terroru pozytywnego myślenia! - wykrzyczałem. Stanowczo żądam prawa do niemyślenia pozytywnie i bycia szczęśliwym z tego powodu – wykrzyczałem, czując jak wszystkie oczy skupiają się na mnie.

- Jak to chcesz być szczęśliwy i nie myśleć pozytywnie? - zapytała krótko ścięta blondynka.

- Chcę być szczęśliwy i wyzwolony z pęt stresującego mnie „bycia pozytywnym”.

- Nie rozumiem - powiedział zdziwiony kibic.

- Tu nie ma nic do rozumienia - stwierdził Fircyk, chłopak jest pozbawiony ambicji...

- Jak to pozbawiony ambicji ? - zapytał młodzian w okularach.

- Normalnie. Wyznaczył sobie cel, którego nie może osiągnąć i wywala całą frustrację na nas. Znam to z pracy.

- Z pracy? - zapytała blondynka

- Z pracy. Jestem business develop managerem i...

- Że co! Developerem? - zapytał kibic

- Business develop managerem - odpowiedział spokojnie fircyk, który stał się właśnie menadżerem.

- W życiu czegoś takiego nie widziałem - odpowiedział

- Bo mało widziałeś, zapewne pracujesz fizycznie jako... - i tu urwał w połowie zdanie widząc złowrogie ślepia osadzone głęboko w obleśnej gębie kibica. Przyglądał mu się badawczym wzrokiem, takim jakim bokserzy darzą się przed walką. Rozsunęliśmy się przytomnie i zostawiliśmy ich po środku koła. Pan business develop manager podniósł brwi, a kibic ściągnął koszulkę, odsłaniając umięśniony tors pokryty więziennymi tatuażami, pośród  których dominowały wydziarane pośrodku pleców, gotyckimi literami, wielkie inicjały  J.P.

- Ależ ta młodzież głęboko wierząca jest! - odezwał się starszy pan.

- O co Ci dziadku chodzi! - wycedził plując przez zaciśnięte zęby kibic.

- No, żeby tak sobie Jana Pawła II wytatuować na plecach - wspaniale, wspaniale! - zachwycał się staruszek.

- Jakiego Jana Pawła II?! To znaczy: Jebać Policję! - wykrzyczał kibic unosząc ręce do góry.

- Jebać policję - zdziwił się staruszek - to jakiś nowy ruch sodomistyczny? - zapytał prawdziwie zdziwiony. Na te słowa kibic gwałtownie się odwrócił i ruszył w stronę staruszka. Ustępowaliśmy przed nim jak kręgle przed kulą i kiedy już się zdawało, że chwyci staruszka, a ja szykowałem się do interwencji, stało się coś nieoczekiwanego. Było to tak niespodziewane, że wręcz nierealne. Staruszek z niebywałą szybkością wydobył z laski ostrą szpadę i przystawił ją do gardła napastnika. Ostre żelazo wbiło się w skórę, kalecząc ją delikatnie. Stróżka krwi spłynęła wzdłuż szyi na klatkę piersiową.

- Nie bądź taki narwany, chłopcze - powiedział dziadek - bo ktoś cię kiedyś po prostu zabije. Kibic pobladł i zatrzymał się w bezruchu. Staliśmy tak przed dobrych kilka chwil, kiedy odezwała się dziewczyna za ladą

- Pan go zostawi, to niezłe ciacho jest. Szkoda takiego ciałka.

- To jest stwierdzenie absolutnie nie na miejscu! - zaprotestował młodzian w okularach. Nazywam się Gerwazy i jestem przedstawicielem młodzieżówki prawicowej. To sprawa między tymi dwoma dżentelmenami i nic nam do niej - zaprotestował

- Gerwazy? cóż to za imię - wymamrotał business develop manager

- Imię jak imię -  odpowiedziała krótkowłosa blondynka. Jestem Natalia.

- Paulina - zagadała pani za ladą, która nie byłą już panią za ladą, ale Pauliną na sklepie.

- Bartłomiej - wymamrotał kibic.

- Prof. Janicki - przedstawił się starszy pan, powoli chowając szpadę.

- Poliptoton - przedstawiłem się.

- Popimptoton? - zapytał się business develop manager

- Polimptoton - odpowiedziałem.

- Tomasz - odpowiedział mi.

- Zazumny - wyartykułował chłopak w dredach.

 

****

Trwaliśmy tak przez chwilę oszołomieni swoimi imionami. Oto z bezkształtnej masy staliśmy się ludźmi. Każdy z nas nazwany przez rodziców tak a nie inaczej był tutaj. Już nie kibole, blondyny, pani sklepowe lecz konkretni ludzie. A jak wiadomo imię określa człowieka. Przynajmniej tak twierdzą Ci, którzy na podstawie imienia chcę zbudować teorię typów osobowościowych. Ja do takich ludzi nie należałem. Przyjrzałem się Tomaszowi, człowiekowi biznesu. Ah niewierny Tomasz, etykieta sama mi się nasunęła nie wiedzieć czemu.

- Tomaszu - powiedziałem głosem pełnym patosu - Czemu wypowiedziałeś tytuł swojej profesji w języku Anglosasów? Tomasz odwrócił się do mnie a na jego twarzy malowało się niedowierzanie.

- Nie wierzę.. - wymamrotał

- Nie pytam się Ciebie o wyznanie wiary drogi kolego - powiedziałem - ale o fakt, że uraczyłeś nasze uszy zlepkiem dźwięków o wymowie obcej, które definiowały Twoje stanowisko pracy.

- Nie wierzę... - powtórzył

- Przestań wstrętny ateisto! - powiedziałem - Ale odpowiedz na moje pytanie - warknąłem  wzburzony. A on znowu:

- Nie wierzę, że nie znasz terminologii headhunterów - odpowiedział spokojnie.

- Łowcy głów? - poruszył się profesor Janicki - przypomina mi się moja wyprawa na Nową Gwineę w 1950 roku.

- Jacy łowcy głów! - wykrzyczał Tomasz - Nie łowcy głów tylko headhunterzy, czyli zawodowcy zajmujący się wyszukiwaniem osób na odpowiednie stanowiska....

- To czemu się nazywają łowcami głów? - zapytał zdziwiony profesor - Czy płacą im za każdą przyniesioną do firmy głowę? Już sobie wyobrażam - powiedział podniecony - Oto widzę szefa firmy, który niczym dr Frankenstein mówi do swoich podwładnych: przynieście mi głowę business develop managera, a oni w swoim almanachu wiedzy tajemnej odnajdują, że business develop manager występuje w korporacjach, najczęściej żre lancz o 12:30 i jeździ czarnym audi A8. Wówczas wyruszają na łowy i ostrymi mieczami ścinają łby, które  przynoszą w worku do siedziby firmy....

- Jest Pan obłąkany - odpowiedział Tomasz

- A mnie się to nawet podoba - odpowiedział kibic Bartłomiej. Ja w sumie też jestem takim headhunterem. Normalnie kiedy jadę z kumplami na gościnne występy polujemy na przeciwników i już kilka szalików zerwałem z nie jednej szyi. Nazywają mnie Zerwikapturem!

- A czy to nie był miecz Pana Longinusa Podbipięty? - wtrąciła Natalia

- Tak - mówił Bartłomiej - jestem mieczem naszego Pana, zbrojnym jego ramieniem ubranym w klubowe barwy naszej drużyny!

- Jesteście obłąkani - wymamrotał przerażony Tomasz.

- Nie łam się kolego - odpowiedziała Pani sklepowa - Tacy nawiedzeni chętnie stawiają w knajpie, a ja im za to stawiam w..

- Dość! Dość! Po trzykroć dość - Wykrzyczał Tomasz - jaka siła mnie wciągnęła do tego sklepu. Poza tym, co ja tutaj robię. Ten sklep jest taki mało ekskluzywny!

- Mało ekskluzywny! - oburzyła się Paulina - Mało ekskluzywny! Kolego ja tak przycinam na cenach, że Ciebie na mało co by było stać!

- Mnie stać na wszystko - odpowiedział Tomasz i zaczynał być sobą. - Czego zapragnę to sobie kupię. Tak, tak. Jak się chce mieć, to trzeba pracować. A jak się pracuje, to się zarabia. Trzeba mieć ambicje, aby być bogatym. - a kiedy to powiedział było widać, że jest sobą. Na jego twarzy malowało się zadowolenie, jakie może mieć tylko dziecko, kiedy zrobi kupę.

- A czemu ambicję wyraziłeś w wartości pieniężnej? Przecież mogłeś użyć innego miernika - odpowiedział rezolutnie prof. Janicki.

- A niby jakiego ? - obruszył się Tomasz Business Develop Manager

- No na przykład bycia porządnym człowiekiem - odpowiedział mu starszy Pan.

- Taki miernik, jako niewymierny, nie może być użyty, gdyż definiuje przez nieznane cel, jaki sobie stawiam. Być porządnym człowiekiem i zarabiać milion złotych, to rozumiem - powiedział niczym trener drużyny piłkarskiej - Jestem specjalistą z motywowania, skończyłem kurs coachingu.

- Kołczingu? - zapytał zdziwiony kibic, czy to ma coś wspólnego z łucznictwem?

- Z jakim łucznictwem imbecylu! To angielskie słowo określające trenera!

- A to ja też jestem coachem - odpowiedział zadowolony z siebie Bartłomiej. - Możemy przybić sobie piątkę. W te wakacje kupiłem sobie koszulkę z napisem: Jestem sex instruktorem.

- Naprawdę? - zapytała podekscytowana Paulina

- Na niby - wywrzeszczała Natalia - przecież widać, że pozuje.

- Wcale nie - odpowiedział Bartłomiej - Widzicie to ciałko i ząbki? - gdy to powiedział, wyszczerzył swoją paszczoszczękę w holiłudzkim uśmiechu - Przed wakacjami wziąłem kredyt i zrobiłem sobie zęby i poprawiłem ciałko.

- Kredyt na ciało? - zapytał zdziwiony Zazumny

- Na ciało! A co? Miało się to rwanie! - powiedział i wszyscy wiedzieliśmy że nie kłamał.

- No, nie dziwię się - odpowiedziała Paulina - Takie ciacho....

- To co takie ciacho jak Ty robi o 7:30 rano w okolicach rynku? - Zapytała Natalia

- Idę do działu windykacji - odpowiedział kibic.

-Jako kto? - zapytałem

- Jako windykowany - odpowiedział zadowolony z siebie.

Patrzyliśmy przez chwilę na jego zadowoloną z siebie minę i nikt z nas nie mógł zrozumieć, czemu się tak cieszy, że jest poddanym procedurze windykacji. Pierwszy nasze milczenie przerwał Zazumny

- Ale czemu się cieszysz, że idziesz do windykacji?

- Bo tam są fajne dupy – odpowiedział, a nas zatkało.

 

*****

- A czemu Ty Gerwazy taki milczący? - zagadała Natalia.

- Milczę bo nie mam nic do powiedzenia - odpowiedział cichym, nieśmiałym głosem.

- A może on po prostu jest nieśmiały - wykrzyczała sklepowa, łapiąc się dłońmi za swoje piersi. - No co niuniuś, potrzebujesz prawdziwej kobiety? - powiedziała zalotnie.

- Daj mu spokój, grzeszna kobieto! - Wykrzyczał Zazumny. - Czy nie widzisz, że mamy do czynienia z czystym, niczym nieskalanym prawiczkiem?

- Prawicowy prawiczek - powiedział z pogardą business develop manager.

- Nie bzykałeś jeszcze? - zapytał zmartwiony Kibic Bartłomiej

Gerwazy stał ze spuszczoną głową a jego twarz wydawała się płonąć płomieniem wstydu. Ręce zwisały bezwładnie wzdłuż tułowia i bardziej wydawał się przypominać ucznia w szkole złapanego na ściąganiu, niż dzielnego młodego polityka, aktywistę prawicowej młodzieżówki.

- To jak? - ciągnął Bartłomiej i chwyciwszy w powietrzu niewidzialną kochankę zaczął ją brać od tyłu. Nic ten teges? – domagał się odpowiedzi

- No nic - odpowiedział cicho Gerwazy.

- Skończyły się dziś Twoje męki malutki - powiedziała Natalia za Ladą. - Nata zaraz się Tobą zajmie na tyłąch sklepu i...

- Nie chcę! - Krzyknął Gerwazy

- Jak to, nie chcesz. - obruszyłem się - Śliczna dziewczyna proponuje ci bara bara  na zapleczu, a Ty odmawiasz?

- Odmawiam i chcę mieć do tego prawo!

- Jak to: prawo!?  - poruszył się prof. Janicki - Przecież nie po to była hipisowska rewolucja i wolna miłość, abyś sobie odmawiał dupczenia drogi chłopcze.

- Czemu mnie terroryzujecie na stosunek seksualny tu i teraz? Z tą cycatą zdzirą za ladą na dodatek!- powiedział władczym głosem, co świadczyło, że wracał do formy

- Ździrą?! - obruszyła się sklepowa - Ty pieprzony impotencie, jak cię zaraz...!

- Spokój! - Krzyknąłem - Na rany Chrystusa was zaklinam. Spokój! - i w tym momencie potężny pomruk burzy przetoczył się nad nami, wprawiając w drżenie szyby w witrynie sklepu. Zaległa cisza. Wszyscy zamarli i tylko deszcz bezlitośnie chłostał szybę.

- Na rany Chrystusa? - pierwsza się odezwała Natalia - W życiu czegoś takiego na żywo nie słyszałam.

Patrzyli na mnie badawczym wzrokiem. Ich zimne jak lód oczy wpatrywały się we mnie i próbowały mnie przejrzeć. Wypowiedziane przeze mnie słowa niczym młot zdusiły ich rozmowę.

- Ciekawe stwierdzenie - zaczął profesor Janicki - Ostatni raz słyszałem coś takiego przed wojną, we Lwowie.

- Ale to było przed wojną - przytomnie zauważył business develop manager. Jednakże w jego głosie było coś dziwnego. Coś, co mogło wskazywać na… strach? Dziwne mi się to wydało, takie nie na miejscu. Czemu moje stwierdzenie mogło go przestraszyć? Czyżby nie pasowało do jego świata? - zastanawiałem się w myślach.

- Dziwne stwierdzenie - oznajmił z zakłopotaniem kibic.

- A mnie się podobało - podjął temat Gerwazy. - Było takie Polskie, swojskie. Rzekłbym Narodowe!

- Nie to miałem...

- Nie przerywaj. W tym świecie, gdzie nie można być tym, kim chciałbym być, te słowa są dla mnie balsamem na mą duszę. My o poglądach narodowych jesteśmy spychani na margines społeczeństwa.

- To dlatego, że nienawidzicie gejów - powiedziała poważnie Natalia. - Współczesny świat wymaga, abyśmy w imię demokratycznych zasad marginalizowali takich, jak Ty, tych - którzy w myśl swoich poglądów dążą do zniszczenia innych.

- Ale to farsa - powiedziałem i przeszedłem do ataku - Tym samym myśleniem ustanawiasz totalitarny pogląd, w myśl którego zamieniasz tylko jednych na drugich i pozostajesz w samozadowoleniu. Wprowadzasz terror jednych w stosunku do drugich. Ofiary stają się katami, a kaci ofiarami. Co gorsze, atakowanie aktualnie osób będących katami objęte jest tabu milczenia. A każdy, kto je złamie, jest atakowany!

- Co ty mówisz?! - powiedziała wzburzona Natalia - poprawność polityczna to jedyna droga, aby zapewnić normalne życie tym, którzy są  - hmmm, kurwa - są inni?  - powiedziała wzburzona i użyła figury retorycznej ad kurwum aby podkreślić dramaturgię wypowiedzi. Patrzyliśmy na siebie i mierzyliśmy swe siły. Byłem zdecydowany wygrać ten pojedynek, ale moją Wunderwaffe erystyki trzymałem w ukryciu. Jeszcze Cię powalę – myślałem, a umysł podsuwał mi obraz triumfu.

- Ale próbę podważenia ich pozycji naznacza się tabu.

- Czemu Tabu? - wtrącił się prof. Janicki – Pamiętam, jak podczas wyprawy do Amazonii w 1950 roku zjedliśmy małpę, która była tabu i potem mieliśmy sraczkę przez 7 dni.

- Panie profesorze - powiedziała wzburzona Natalia - Tabu to fundamentalny zakaz kulturowy, którego złamanie powoduje spontaniczną i niejednokrotnie gwałtowną reakcję ze strony ogółu przedstawicieli tej kultury. Jak Pan widzi, ja już kurwuję. Spontanicznie i gwałtownie. To jest   zamach na całą strukturę naszej postkomunistycznej Polski i jej integralność, a więc jako zagrożenie dla dalszego istnienia danego społeczeństwa.

 -Ja cię pierdzielę, aleś Ty mądra - wymamrotała w zachwycie Paulina za Ladą.

- Tak jest. Miałem spontaniczną i gwałtowną reakcję całej kultury bakterii zamieszkujących mój układ pokarmowy! Stąd była sraczka - dopowiedział głosem mentora, a jego stopy zdawały się unieść kilkanaście centymetrów nad ziemię. Włosy na chwilę się rozwiały a oczy błysły złowrogim blaskiem.

- Panie profesorze - powróćmy do rzeczywistości. To nie jest jedna z Pańskich tajemniczych wypraw, ale rozmowa o fundamencie naszego nowoczesnego społeczeństwa.

- Otóż to - pobudził się Gerwazy - chcę być niepoprawny politycznie, być narodowcem i być szczęśliwym. Tak jak młodzi bohaterowie Powstania Warszawskiego.

- Ale to nie powstanie - oburzyła się Natalia - to nowa wolna Polska. Polska dla każdego! Z wyjątkiem moherów i nacjonalistów.

 - Ale czemu? - zapytałem

- Bo stanowią zagrożenie.

- Dla Waszego dobrego samopoczucia - dopowiedział poważnie profesor Janicki.

- Jak to? - zwróciła się do niego Natalia

- A tak, że nie mieszczą się w Waszych wąskich ramach nowoczesnego świata. Świata, który chce być homogeniczny. Chcecie się zlać w jedną bezkształtna masę z innymi i podobnymi Wam obywatelami tego globalnego świata. A mohery i nacjonaliści przypominają Wam, że jesteście stąd. Nie są trendy, nie nadają się na sprzedaż, jak wybrane elementy naszej romantycznej historii.

 - Ale - oponowała Natalia - oni żyją w innej epoce.

 - Czyżby? - zapytał profesor Janicki - A więc czemu posługują się internetem? Czemu korzystają z telefonów komórkowych? - Pod Grunwaldem nie było komórek.

- A właśnie, że były - wtrącił się business develop manager. - Byłem tam w zeszłym roku i widziałem, jak Jagiełło podczas wydawania rozkazów dzwonił z komórki do kogoś.

- Ja pierdolę - odpowiedział niespodziewanie profesor Janicki - co za kretyn.

 -Pewnie, że kretyn - wtrącił się Kibic Bartłomiej - Nie używa się komórek na ustawkach, bo policja prowadzi podsłuch.

- Ale rekonstrukcja bitwy pod Grunwaldem nie była ustawką - odpowiedziałem przytomnie.

- Jak nie była - obruszył się wojownik ulic - Zebrali się w jednym miejscu? Na polu? Sami? No? To była ustawka jak się patrzy. Wiem bo byłem tam, w 1410 roku.

- Jak w 1410? - zapytała oburzona Natalia.

- A byłem - odpowiedział Kibic Bartłomiej i rozpoczął swoją opowieść.


Komentarze

Popularne posty