Jagnięta

 Ćwiczenie literackie w stylu horroru ekstremalnego, inspirowane spotkaniem z pisarzami podczas Dni Fantastyki 2021.

„Przypominamy jagnięta, które bawią się na łące, podczas gdy rzeźnik wybiera już wzrokiem jedno z nich. Nie wiemy bowiem w naszych dobrych dniach, jakie nieszczęście los teraz właśnie nam gotuje – chorobę, prześladowanie, zubożenie, kalectwo, ślepotę, obłęd, śmierć. “ —  Arthur Schopenhauer

Wydarzenia tamtego dnia pamiętam dobrze. Nawet doskonale. Ale czy można zapomnieć dzień, w którym zmieniło się czyjeś życie? Analizuję każdy moment tamtego dnia, minuta po minucie, sekunda po sekundzie, aby zrozumieć co się wówczas wydarzyło. Dziś, gdy patrzę w wstecz oddałbym wszystko, aby nie pójść w tamto miejsce. Spoglądam na leżący obok nóż. Za chwilę zakończy się moje życie. Zniknie ból i cierpienie. Niespokojna głowa, galopujące myśli. Wszystko to ucichnie wraz z ostatnim tchnieniem. Ale zanim to się stanie, chcę spisać moją historię, aby była przestrogą dla innych. Pamiętam, że był to piątek 20 sierpnia 2021 roku. Kraj przeżywał kryzys pandemii wirusa z Wuchan, który sparaliżował świat. Strach i niepewność związana z wirusem, zmieniały życie. Ale przyszło lato. Chwila oddechu. Została przywrócona względna normalność. Zostały zniesione restrykcje sanitarne i można było na nowo się śmiać. W Centrum Kultury Zamek nieopodal mojego domu odbywała się impreza, która przyciągała wygłodniałe „normalności” tłumy - Dni Fantastyki. Spotkanie pasjonatów literatury, gier fantastycznych, które w dobie luzowania restrykcji jawiło się jako wielkie wydarzenie. Mając trochę wolnego czasu postanowiłem wybrać się na prelekcje i pogadanki o literaturze grozy, prowadzone przez ciekawych prelegentów i autorów wspaniałych powieści. Bawiłem się dobrze. Stary Leśnicki Zamek tętnił życiem: z jednej strony strefa kulinarna z modnymi teraz burgerami i piwami rzemieślniczymi, z drugiej scena muzyczna, na której grały lokalne zespoły. Pomiędzy nimi tłumy gapiów i uczestników imprezy: cospllayerzy, grupy rekonstrukcyjne, handlarze i kramiki. W wewnątrz Zamku odbywały się   prelekcje i wykłady. Przechadzałem się pośród tego barwnego tłumu, oglądając różnych ludzi, podziwiając przebrania, próbując potraw. Wykłady o literaturze grozy zgromadziły towarzystwo podobne do mnie. Chłonąłem opowieści, czułem się ponownie młody. Podczas jednego z wykładów na podłodze znalazłem ulotkę. Przypominała kserówkę z lat 90tych, gdzie napisane pismem wzorowanym logach zespołów metalowych było zaproszenie do labiryntu w parku leśnickim, w którym przy blasku ognia i inscenizowanej muzyce miała być czytana Tybetańska Księga Umarłych, zajmująca się opisem doświadczeń, których należy się spodziewać w chwili śmierci. Po odczycie miała być dyskusja. Wydarzenie było zaplanowane na godzinę 21:00. Postanowiłem, że pójdę i posłucham. Miejsce, w którym miało się to odbywać znałem dobrze. Zlokalizowany w dzikiej części parku, w delikatnym obniżeniu terenu, labirynt był miejscem moich częstych wędrówek z dziećmi i psem. Labirynt - to było określenie na wyrost, gdyż zielone graby, które tworzyły ten układ był niskie, nie wyższe niż pierś dorosłego mężczyzny. Prelekcja o horrorach dobiegła końca i uczestnicy wolnym krokiem, dość niechętnie rozchodzili się. Staliśmy tam przez chwilę, nie wiedząc co ze sobą z robić. Podobni sobie, obcy zarazem. Jednak trwało to tylko chwilę i każdy a nas ruszył w swoją stronę. W tym miejscu należy zaznaczyć, że Zamek w Leśnicy jest zamkiem tylko z wyglądu. Zewnętrzna forma, która przypomina oryginalny zamek skrywa brutalną socrealistyczną rekonstrukcję wnętrza, która zadała gwałt temu cudownemu obiektowi. Ale czego można było się spodziewać po odbudowie obiektu, który przetrwał nie naruszony drugą wojnę światową i oblężenie Festung Breslau a został podpalony i zniszczony. Później odbudowany, ale tak aby wnętrza nie przypominały tych sprzed lat, jakby chciano coś ukryć lub wymazać. Po wyjściu z zamku przeszedłem most i skręciłem w prawo. Posłuchałem muzyki folkowej przy scenie w amfiteatrze a potem skierowałem się głąb parku. Po drodze mijałem namioty i kramy, które powoli stawały się coraz mniej spotykane, aby w końcu zniknąć i w ten sposób niewidzialną granicą oddzielić imprezę od reszty zamku. Minąłem pusty już plac zabaw, opustoszałą siłownię i ruszyłem żwirową ścieżką w kierunku dużego stawu. Szedłem powoli. Elektryczne latarnie dawały na tyle światła, aby czuć się komfortowo. Ścieżka, niczym strumień światła biegła przez ciemny park. Na rozwidleniu dróg skręciłem w lewo i ruszyłem w kierunku labiryntu. Drzewa były gęste, pełnymi koronami przysłaniały niebo. Szedłem powoli, sosny ustępowały miejsca brzozom, których biała kora była pokryta ciemnymi plamami. Na końcu tunelu z drzew ujrzałem labirynt. Oświetlały go wbite w ziemię pochodnie, których światło lekko falowało wywołując taniec cieni na ścianach labiryntu. W środku nie było nikogo. Stojąc tam rozglądałem się zagubiony i zastanawiałem się, czy nie przyszedłem tu na próżno. Chciałem sprawdzić godzinę na telefonie, ale wyczerpałem baterię wrzucając zdjęcia na Instagram. Rozejrzałem się ciekawie. Pochodnie wciąż tu były, impreza nie mogła się kończyć dawno. Wszędzie leżały butelki i kufle po piwie, nieodmienny znak obecności współczesnych homosapiens na terenach leśnych. Przebiegłem wzrokiem po terenie. Noc wydawała mi się jeszcze ciemniejsza niż była a tańczące na ścianach labiryntu cienie jeszcze mroczniejsze. Nienaturalnie wydłużone, zdawały się drwić ze mnie i żyć własnym życiem. Przypominały potworne stwory z najmroczniejszych horrorów. Ale było coś jeszcze dziwnego. Cisza - głucha, głęboka, nienaturalna, przerażająca. Odwróciłem się do wyjścia i stanąłem jak wryty. Ściany labiryntu, które poprzednio wydawały mi się niskie, nie wyższe niż moje piersi, sięgały teraz wielu metrów. Zieleń była gęsta, ciemna i nieprzejrzysta. Konary grabów, które tworzyły labirynt poruszały się w upiornym tańcu, to w górę, to w dół. Gałęzie przypominały rozczapierzone place, które próbowały się wzajemnie schwytać w oszalałym tańcu. No i cienie na ścianach. Teraz były przerażające. Nie były to cienie płomieni rzucanych przez pochodnie, ale żywe sceny rzezi, jakie przerażające, bezkształtne stwory dokonywały na ludziach. Ruchome obrazy obcinanych głów i oprawianych ze skóry ludzi. Nabite na pale korpusy. Konający na krzyżach wisielcy z wyprutymi flakami. I ból. Prawdziwy, przerażający, kujący w serce.   Sen to czy jawa pomyślałem. Przetarłem oczy, lecz obraz trwał dalej. Ruszyłem do przodu, czując pod stopami chrzęst jaki wydają skorupy martwych owadów. Nagle potknąłem się o coś i upadłem. Poleciałem z pełnym impetem na ziemie uderzając twarzą w mokrą, śliską maź, w której zapadło się moje ciało. Upadając rozbiłem nos. Wstałem próbując powstrzymać ręką krwawienie i spojrzałem na miejsce, w którym się potknąłem. Serce podeszło mi do gardła a moim ciałem wstrząsną dreszcz przerażenia. Uderzenia fali gorąca połączone z zimnym potem targały moim ciałem. Przede mną na ziemi leżała obcięta ludzka głowa, a raczej coś co z niej zostało. Czerep, pokrwawiony, pozbawiony kształtu, ubrudzony krwią i błotem nosił wyraźne ślady zębów. Że była to głowa ludzka nie miałem wątpliwości, gdyż umazane krwią blond włosy i uszy z kolczykami jasno o tym mówiły. Ale to co było z przodu, a raczej brak twarzy, amorficzna dziura pełna mięsa i kości napawała mnie przerażeniem. Wówczas to usłyszałem ten głos. Z początku ciche buczenie, które stopniowo, z chwili na chwilę rosło. Kiedy dźwięk stał się wyraźny liście grabów, które tworzyły ściany labiryntu gwałtownie zafalowały w jednym kierunku. Potem przyszedł potężny podmuch i dziki wrzask, przypominający spuszczoną ze smyczy piekielną dzicz. Podniosłem się i zacząłem biec w kierunku wyjścia, wszak nie mogło to być daleko. Biegłem i biegłem, ale wcale nie zbliżałem się do niego. Nagle i niespodziewania, ów jazgot przeszył jeszcze straszniejszy skowyt i wycie dobiegające z za mych pleców, ale nie odważyłem się odwrócić, mimo że czułem, że coś mnie ściga. Postanowiłem wejść w ścianę labiryntu i skryć się w jego liściach. Gałęzie były sztywne i przypominały kości. Liście wydawały się być tkankami pełnymi krwi. Kiedy włożyłem między gałęzie ręce, poczułem ciepłą, lepką maź, która oblała me dłonie. Była brudna, śmierdziała trupem i fekaliami. Po rozgarnięciu gałęzi moim oczom ukazał się ludzki korpus, pozbawiony skóry.  W jamy brzusznej wylewały się wnętrzności, które zwisały złowieszczo. Jelita pełne fikali i wnętrzności pożerane były przez białe robaki. Zwymiotowałem prosto na niego. Korpus posiadał głowę, która patrzyła ma nie wzrokiem pełnym przerażenia i bólu. To żyło! Z częściowo wyrwanej szczęki wystawały resztki zębów i języka. Zamarłem lecz  z letargu, i zamyślenia wyrwało mnie warczenie. Odwróciłem się gwałtownie na pięcie i ujrzałem straszliwy widok. Stały przede mną 3 istoty, które przypominały psy, których pokraczne szczęki były większe niż głowy. Krzywe zęby ociekały krwią. Na pyskach pieniła się śmierdząca piana. Stworzenia były wielkości kuców, miały czerwone oczy i po kołtunioną śmierć a z pleców wystawały im pokrwawione i połamane kości, jakby ktoś żebra im odwrócił w przepchał przez plecy. Śmierdziały fekaliami, wymiocinami i zapachem gnijącego ciała. Patrzyły na mnie wzorkiem pełnym nienawiści i złości. Były pochylone do przodu, gotowe do skoku. Sierść pomiędzy połamanymi żebrami wystającymi z pleców najeżyła się. Gotowały się do skoku, lecz powstrzymywała je obca siła. Czyjaś obecność, którą i ja czułem, ale jej nie widziałem. Przerażająca siła, pełna nieludzkiej złości i nienawiści wpatrywała się we mnie. Czułem na siebie je wzrok, okrutny, pełen amoku i wzgardy. Jej wzrok sprawiła mi ból fizyczny. Prastara obecność, starsza niż piekło i szatan. Tego byłem pewien. Pierwotna nienawiść poprzedzająca upadek Lucyfera. Coś bardzo starego, starszego niż sam Bóg. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Patrzyłem na bestie. Czułem na sobie to spojrzenie pełne złości, zarówno ich jak i istoty. Lecz stwory mnie nie atakowały. Podeszły bliżej na odległość oddechu. Włosy na ciele najeżyły się szpilkami bólu i przerażenie. Serce biło mi jak oszalałe. W uszach słyszałem jego bicie. Żołądek przylgnął do kręgosłupa. Poczułem ciepły strumień spływający po mej nogawce. Pęcherz nie wytrzymał. Byłem przerażony. Czułem ich cuchnące oddechy, smród ciał i złość. Wąchały nie, warczały, kłapały demonicznymi pyskami tuż przy mojej skórze ślina opryskiwała mą twarz, ale nie atakowały. Uświadomiłem sobie, że jest coś co je powstrzymuje. Czy to ta nienawistna istota, czy coś innego? Na to pytanie nie potrafiłem odpowiedzieć. Byłem i tak sparaliżowany strachem. Moje ciało nie odpowiadało na bodźce umysłu. I kiedy tak trwaliśmy w tym pacie sytuacyjnym wyszła Ona. Szła powoli, utykając na lewą nogę. Miała podarte dżinsy i rozerwaną bluzkę. Lewa noga pozbawiona była stopy a z krwawego kikuta wystawały naczynia krwionośne i mięso. Jej nagie piersi były obgryzione po bokach i przypominały krwawy ochłap mięsa, który ktoś gryzł chaotycznie. Jej głowa wisiała na szyi pozbawionej kręgów szyjnych i kiwała się demonicznie na wysokości barków. Z pustych oczodołów sączyła się krew i jakieś czerwone przerażające mnie światło. Jej ramiona były nienaturalne długie, sięgające kolan, sękate, kościste, pokryte licznymi, ropiejącymi liszajami. Podeszła i dłońmi pozbawionymi palców pogłaskała warczące na mnie stwory, które zapiszczały, podkuliły ogony i dobiegły w głąb labiryntu. Zostaliśmy sami, nie licząc owej przerażające obecności, która patrzyła na mnie wzorkiem pełnym wrogości z miejsca, którego nie znałem.  Ona podeszła do mnie i pogłaskała pokaleczoną dłonią moją twarz. Wówczas to głowa podniosła się na miękkiej szyi i spojrzała mi prosto w oczy swoimi pustymi, pozbawionymi życia oczodołami pełnymi śmierci i zła. Staliśmy tak wpatrzenie w siebie. W ciszy absolutnej, która tętniła krzykiem niewypowiedzianej złości i zła. Demoniczne cienie na ścianie labiryntu zamarły w oczekiwaniu, tak jak świat zamiera przed burzą. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu i przysiągłbym, że iskrzyło się czerwonym blaskiem. Ona patrzyła na mnie. Wtem odwróciła się i wróciła w głąb labiryntu a ja upadłem na kolana i zamknąłem oczy. Kiedy się ocknąłem, labirynt był już normalny, w oddali słychać było odgłosy zamku a w pobliżu jęki kochającej się pary. I tylko krew ma mych dłoniach mówiła mi, że nie był to sen. Kilka dni później lokalna prasa pisała o zaginięciu grupy cosplayerów, którzy inscenizowali przywoływanie duchów.

 


Komentarze

Popularne posty