Rozmowa (nie)kwalifikacyjna
Budynek był
nowoczesny. Typowy współczesny upiór, ze szkła i stali. Wynik kompromisu,
pomiędzy wizją architekta a możliwościami finansowymi inwestora. Wyglądał
okropnie, ale we wnętrzu owej odrażającej, amorficznej formy, znajdowało się
źródło moich marzeń. Wszedłem do środka i zgłosiłem się na recepcję. Smutny
pan, o twarzy byłego oprawcy więźniów politycznych z czasów stanu wojennego
odprowadził mnie do windny i zainicjował jazdę na zastrzeżone piętro,
przekręcając złoty kluczyk. Dziwiłem się niezmiernie, bo wydało mi się to
niezwykłe, aby zwykły portier, w zwykłej windzie wkładał do zamka, złoty
kluczy. Po kilku sekundowej jeździe, stalowe drzwi, otworzyły się i odsłoniły
przede mną magiczny świat. Tuż za progiem, była spora, kwadratowa sala. Na
ścianach namalowane były wizerunki baśniowych stworów a po kątach porozstawiane
były olbrzymie wazony, pełne kolorowych kwiatów. Poprzez okna, które wypełnione
były witrażami, wpadało rozszczepione światło. Powietrze wypełniał śpiew ptaków
i ciche granie na gitarze.
- Tum-tum,tum...
tam-tam-tam... taram-tarm-taram...
W pomieszczeniu
były tylko jedne drzwi, na przeciw windy i w nich to stała ciemnowłosa
piękność. Ubrana w czarną garsonkę przyglądała mi się badawczo gryząc końcówkę
długopisu. Musiała to wykonywać dość długo, gdyż tusz wyciekł na jej usta,
wyraźnie brudząc prawy kącik.
- Pan - tu
spojrzała na trzymany w lewej dłoni czarny kołonotatnik – Tomasz Treulos?
- Tak, to ja.
- Proszę za mną -
powiedziała i wykonała zwrot w miejscu, na prawym obcasie od czarnych szpilek.
Udałem się za nią,
hipnotycznie wpatrzony w wahadłowy ruch bioder, które w nienaturalny sposób
wychylały się poza oś ciała. Pokój, do którego wszedłem, swoją surowością
wystroju stanowił całkowite zaprzeczenie bajkowego klimatu holu. Na ścianach
widoczne były gołe cegły i miedziane lampki. Po środku na ciemnej wykładzinie,
stał jajowaty stół z białego plastiku otoczony czarnymi krzesłami.
- Proszę spocząć
- powiedziała i wskazała mi krzesło - Prezes będzie za moment. W międzyczasie
proszę o wypełnienie tego testu - tu podała mi stosowny formularz i ołówek.
- Ale ten ołówek
nie jest zatemperowany! - odpowiedziałem zdziwiony.
- To element
testu. To, w jaki sposób Pan sobie z nim poradzi, będzie wpływać na ostateczną
ocenę - odpowiedziała i wyszła, pozostawiając mnie samego.
Usiadłem i
podniosłem ołówek. Przyglądałem się mu bezmyślnym wzrokiem patrząc na
niezatemperowany koniec. Okrągły, w środku czarny rysik a na około sprasowane
drewno i trochę niebieskiej farby. Rozejrzałem się po pokoju i ujrzałem w rogu
niewielką kamerę. Czerwone światełko wskazywało, że jest włączona. Ktoś mnie
obserwował. Tam, po drugiej stronie, przed ekranem, genialny twórca owej
zagadki, przyglądał mi się i oceniał. Podniosłem ołówek w stronę kamery i
wykonałem sztuczkę, którą poznałem dorabiając jako asystent iluzjonisty w
cyrku. Trzymając uniesiony ołówek zasłoniłem go dłonią a następnie strząsnąłem
ją w stronę kamery i pokazałem puste dłonie. Jednocześnie uśmiechnąłem się,
wypychając poprzez usta zielony długopis. W tym momencie, drzwi gwałtownie się
otworzyły i wbiegł młody człowiek w garniturze krzycząc:
- Genialne, jak
Pan to zrobił!
Przyjrzałem u się
uważnie i odpowiedziałem głosem pełnym powagi:
- Jeszcze nie
jestem Pana pracownikiem.
- Ach, niech Pan
nie będzie taki kategoryczny. Proszę - powiedział i na stół położył paczkę
banknotów - Oto 10 tyś dolarów. Proszę spowodować aby zniknęły.
Wziąłem do ręki
plik banknotów spięty gumką i zważyłem go w ręce. Był lekki, nie czułem ciężaru
fortuny.
- Fałszywe? –
zapytałem.
- Nie. Prawdziwe
- odpowiedział poważnie a moja ręka opadła na stół. Poczułem ciężar. Trzymałem
w dłoni swoje roczne zarobki. I wówczas w kącie zobaczyłem postać, która
zmaterializowała się w dymie. Był to mężczyzna ubrany w strój obwoźnego
sprzedawcy odkurzaczy, jegomość w średnim wieku i przeciętnej urody. Na głowie
miał dwa, malutkie rogi wyrastające z zakoli na czole. Przyglądał mi się
badawczo, a w jego wzorku widziałem aprobatę.
- Hę? - mruknąłem
w jego stronę.
- Do kogo Pan
mówi - odwrócił się podążając za moim wzrokiem Badacz Kandydatów, lecz nikogo
nie zauważył.
- Do nikogo.
Proszę spojrzeć - powiedziałem podnosząc banknot w lewej dłoni. Prawą
wyciągnąłem aksamitną chusteczkę do nosa i przykryłem pieniądze. - Hokus pokus -
postukałem ołówkiem w chusteczkę i chusteczka opadła na moją dłoń. Ku radości
mojego rozmówcy pieniądze zniknęły.
- Wspaniale! - wykrzykną klaszcząc w dłonie jak dziecko -
A teraz proszę je kurwa oddać! - dodał, kamiennym głosem opryszka z ciemnej
ulicy. Przez chwilę się wahałem, patrząc na postać w kącie pokoju, która
stawała się coraz mniej wyraźna. I wyciągnąłem dolary z kieszeni.
- Dziękuję -
powiedział uradowany i schwycił chciwymi dłońmi banknoty.
- Przeszedł Pan
test. Zaraz przyjdzie Prezes. Proszę pamiętać, że mamy tutaj w obecność Prezesa
amerykańską kulturę bycia na „Ty” i zwracamy się do siebie bezpośrednio,
używając nieformalnego kodu towarzyskiego. Siedzieliśmy tak przez chwilę, która
przerodziła się w dłużą chwilę a potem w kwadrans. Jako że milczenie stawało
się nie do zniesienia, mój rozmówca podjął temat ołówka.
- Sprytnie
wybrnął Pan z tego problemu. - powiedział
- Myślałem, że
mamy być na Ty.
- W obecności
Prezesa. Jak Pan widzi, przepaść jest między nami, więc we wzajemnych
stosunkach pozostańmy na „Pan”.
Nastała cisza.
Mój rozmówca, nie zniechęcony kontynuował dalej.
- Najczęściej
kandydaci, obgryzają ołówek - powiedział podnosząc przedmiot naszej rozmowy do
góry i przyglądał mu się przez chwilę badawczo. - A to poważny błąd.
- Błąd?
- Tak. Oczekujemy
od kandydatów kreatywności. Obgryzanie jest takie ordynarne.
- Ale to raczej
akt desperacji - podjąłem - próba rozwiązania, nierozwiązywalnego zadania.
- Ale to zadanie
jest nierozwiązywalne wedle naszego założenia. Ołówek jest nasączony specjalną
substancją wywołującą reakcję skórną na twarzy. W przeciągu kilku minut
pojawiają się czerwone krostki.
- To oburzające
-– podjąłem, ale mi przerwał machając ręką.
- Oczywiście,
oczywiście, że oburzające. W tak ordynarny sposób rozwiązać nasze zadanie. Nie
akceptujemy też ostrzenia ołówka scyzorykiem. Kiedyś jeden z kandydatów miał
swój ołówek, za co został zdyskwalifikowany a inny posiadał piórnik i
temperówkę. Pan sobie to wyobraża! Temperówkę w erze smartfonów! -– powiedział,
a jego głos zdradzał prawdziwe wzburzenie.
- To po co jest
ten test? - zapytałem, świdrując mojego rozmówcę zimnym jak sople lodu
wzrokiem. Przyglądał mi się badawczo i odpowiedział
- Nie mogę Panu
tego zdradzić. Grunt, że Pan go zdał. - W tym momencie klamka do drzwi
zgrzytnęła i otworzyły się drzwi.
- O i jest nasz Szef!
- rozpromienił się mój rozmówca i stanął na baczność.
Do pokoju weszło
dwóch mężczyzn. Obydwaj ubrani w drogie garnitury. Jeden młody, o krótko
ściętych czarnych włosach i wysportowanej sylwetce. Drugi starczy, około
sześćdziesiątki.
- Witam, Tomaszu
- powiedział młody wyciągając do mnie swą prawiće - Jestem Piotruś Kaczorowski,
CEO tej firmy, a to - powiedział wskazując dłonią starszego mężczyznę - dr
Mateuszek Pacanewicz - nasz dyrektor do spraw produkcyjnych.
- Doktor Mateusz
- powiedział drugi mężczyzna wyciągając rękę.
- Ach ci doktorzy
- powiedział z politowaniem Nowoczesny CEO.
- Siadajcie
chłopaki - powiedział do nas i zajęliśmy miejsca.
- Więc chcesz u
nas pracować? - powiedział ściągając z dłoni drogi zegarek, którego złota
bransoleta była wysadzana drobnymi brylancikami. Położył zegarek przed sobą i
uśmiechnął się do mnie. - Czas to pieniądz. Czy wiesz, co my tutaj sprzedajemy?
- Amunicję -–
odpowiedziałem, a moi rozmówcy, aż podskoczyli na swoich siedzeniach.
- Broń Cię Panie
Boże! - powiedział Pan Piotruś wyciągając dłonie przed siebie. - Sprzedajemy tu
poczucie bezpieczeństwa.
- Tak -
potwierdził dr Mateuszek - poczucie bezpieczeństwa wynikające z możliwości,
jakie stwarza energia kinetyczna lecącego pocisku wystrzelonego z broni palnej
w stronę zagrożenia.
- Nie rozumiem ?
- Tu nie ma nic
do rozumienia! My dajemy ludziom poczucie bezpieczeństwa wynikające z
niezawodności naszych produktów.
- Broń jako
narzędzie obrony.. - podjąłem
- Niekoniecznie -
wtrącił dr Mateuszek - Dajemy poczucie bezpieczeństwa osobom napadniętym, które
dzięki naszym produktom mogą się obronić przed agresorem i poczucie
bezpieczeństwa napastnikom, którzy wiedząc o niezawodności naszych produktów,
mogą być pewni, że atak się uda - powiedział bardzo poważnym głosem.
- To niemoralne -
powiedziałem.
- Tomaszu -
powiedział właściciel pliku banknotów. Pieniądz nie jest ani moralny, ani nie
moralny. A my, jak widzisz nie robimy nikomu krzywdy. Oczywiście, że używać
amunicji można w złym celu, ale jak mówi przysłowie: strzelec strzela, a Pan
Bóg kule nosi - to powiedział i złożył ręce jak do modlitwy. - Czy wiesz, że
arcybiskup Bogatka, jest członkiem honorowym ligi strzeleckiej przy naszej
firmie? Powagą swojego urzędu, gwarantuje, że nasze produkty służą tylko
zbożnemu celowi. Każdy z nas zresztą działa charytatywnie. W soboty, zajmujemy
się chorymi dziećmi.
- Za pieniądze z
ludzkiej krwi? - powiedziałem złośliwie.
- No a z czyjej?
- nie wytrzymał Pan Prezes Firmy Piotruś Pan, CEO Piotruś Kaczorowski- Przecież nie strzelamy do zwierząt! Jesteśmy
wszyscy wegetarianami! Życie jest tym, co należy chronić i mówię tutaj o
zwierzętach. Zarabiamy tylko na śmierci ludzkiej.
- Ale...
- Żadne ale!
Mateuszku, przypomnij mi, na jakie stanowisko poszukujemy pracownika, bo zaraz
mamy spotkanie z szejkiem Ahmedem.
- Na stanowisko
do ślepych testów, modnie nazywanie blind product test.
- A no właśnie.
Wiesz na czym polegają ślepe testy konsumenckie?
- Na porównywaniu
towarów niemetkowanych, aby zbadać jakość produktu na tle konkurentów -
odpowiedziałem i nastała niezręczna cisza.
- Tak... - powiedział
CEO Piotruś patrząc gdzieś w bok
- Tak...- powiedział
dr Mateuszek patrząc na sufit
- No niezupełnie
- przerwał złowrogą ciszę bezimienny właściciel tysięcy dolarów.
- Nie zupełnie?
- W naszym przypadku
- podjąć CEO Piotruś - Ślepe testy polegają na strzelaniu na oślep do ludzi.
- Jak to? -
powiedziałem wzburzony wstając od stołu i przewracając krzesło. - Mam strzelać
do ludzi?!
- Po to szukamy
pracownika – kontynuował niezrażony Prezes firmy Piotruś Pan.
- Ręka Boga, taką
nazwę nosi to stanowisko w siatce płac.
- Nie chcę!
Jesteście bandą zdegenerowanych imbecyli! - wykrzyczałem i skierowałem się do
wyjścia, ale drzwi zastałem zamknięte.
- To spotkanie
skończy się wtedy, kiedy ja wyjdę - powiedział spokojnie prezes Piotruś i
wskazał mi miejsce- Niech Pan siada. Ottonku - tu zwrócił się do bezimiennego
wcześniej mojego rozmówcy - wyciągnij ten plik dolarów, który masz w kieszeni i
połóż na stole.
Po środku stołu
znajdował się rulon złożony ze zwiniętych gumką recepturką amerykańskich
dolarów.
- To - powiedział
wskazując trującym ołówkiem na banknoty - jest 10 tyś USD w banknotach po 100
dolarów. proszę się pochylić i powąchać.
- Ale po co?
- Pochyl się i powąchaj!
- wykrzyczał dr Mateuszek.
Zbliżyłem nos i
wciągnąłem powietrze. Poza zapachem miętówek, którymi musiały przejść dolary w
kieszeni Ottonka, nic więcej nie wyczułem.
- No nic -
odpowiedziałem
- A widzisz -
powiedział CEO Piotruś a jego twarz się rozpromieniła - Pieniądze nie śmierdzą.
Nie ma w nich krwi. 10 tyś, to dużo i mało. - mówił dalej - Gdyby je wydać w
ciągu godziny w knajpie - to mówiąc wpatrywał się we mnie - dają władzę,
poczucie wyższości, uwagę kobiet.
- A w salonie
Rrolls- Rroyce’a - wtrącił dr Mateuszek - starczą tylko na jedną wycieraczkę.
- No właśnie -
skwitował CEO Piotruś. - Wszystko zależy od konwencji.
- Nie rozumiem –
powiedziałem zmieszany.
- Właśnie
zmierzam do meritum sprawy - powiedział zadowolony z siebie CEO Piotruś. - My
dajemy poczucie bezpieczeństwa. Nie jesteśmy bandytami. Nie chcemy, abyś
strzelał na oślep do niewinnych ludzi. Chcemy, że abyś używał naszych produktów
w ciemnych uliczkach, strzelając do ewentualnych agresorów. To wysoce etyczne
zajęcie, polegające na wyprzedzającym eliminowaniu przyszłych zbrodniarzy,
poprzez. Wierzymy w Ślepy Los. Czy wiesz, że Temida ma zasłonięte oczy?
Sprawiedliwość jest ślepa. W takiej uliczce łatwo sprowokować atak na samego
siebie. Wówczas obrona staje się obroną konieczną a użycie broni uzasadnione.
- Ale to zabijanie.
- Ale we własnej
obronie, a to już nawet ksiądz arcybiskup jest w stanie rozgrzeszyć. A, że
zrobisz to za pieniądze, no cóż, poczujesz się tylko lepiej – dodał - A w razie
czego, spowodujesz tą swoją magiczną sztuczką, że pistolet zniknie. No -
powiedział wstając. Czas na nas. Masz tu dychę - powiedział i przesunął
zwinięty w rulon plik dolarów i wydaj sobie na co zechcesz. Jutro daj znać, czy
jesteś zainteresowany pracą. Powiedział i skierował się w stronę drzwi.
- Ale to dużo
pieniędzy - powiedziałam patrząc za nim.
- Zobacz, jak
zmienia się perspektywa - powiedział idąc przed siebie. - Ottonek wyprowadzi
Ciebie do wyjścia. Cześć. - I zniknął za drzwiami wraz z dr Mateuszkiem, a ja
leniwie schowałem pieniądze do kieszeni. Siedziałem tam jeszcze przez chwilę i
powiedziałem
- A czy ołówek
też mogę zabrać?
- Ależ oczywiście
- powiedział Ottonek po czym wstał, aby wyprowadzić mnie z sali.
Genialne i dające do myślenia.
OdpowiedzUsuń