Sheid beit ha-Kisset i ja - dziwne opowiadanie, prawie horror a jednak nie.
Ta cała historia zaczęła się dość niewinnie, gdyż zwykłe wydarzenia opisane na kartach tego opowiadania są przerażająco normalne i nikt nie widzi w nich zagrożenia. A zaczęło się to tak, jak każda dobra bajka. Daleko daleko stąd, a może nie tak daleko, chociaż wcale nie za górami, ale za światłami przy ul. Średzkiej we Wrocławiu zaczyna się ulica Dolnobrzeska. Tam to, pośród wielorodzinnych budynków mieszkalnych stoi mały domek z ciemnym dachem i beżową elewacją, otoczony wysokim płotem. Pewnego dnia, nasz syn Bartek wybiegł z łazienki wraz z przerażającym wrzaskiem, twierdząc, że jest tam potwór. Ponoć wystawił głowę z muszli klozetowej, kiedy Bartek poszedł się kąpać. Zbagatelizowaliśmy to zdarzenie - wszak dzieci mają bujną wyobraźnię i często opowiadają niestworzone historie.
- Pewnie naoglądał się głupich bajek lub youtuberów. - stwierdził Iwo.
Jednakże od tamtego dnia wydarzenia nabrały własnego, jakże nieoczekiwanego biegu. Pewnego razu popsuła się spłuczka klozetowa. Kiedy indziej zaginęła tubka pasty do zębów. Po prostu zniknęła. Czasami spadały też rzeczy, tak jak kiedyś z wielkim hukiem roztrzaskała się o podłogę ceramiczna doniczka ze storczykiem, która stała na półce pod ścianą naprzeciwko wanny. Wszystko to, zdarzenia normalne, rzekłbyś, nie budzące żadnych podejrzeń. Jednakże w naszym domu pojawiła się jakaś nerwowość. Ciemność wdarła się w kąty, które stawały się z każdym dniem coraz mroczniejsze. Zagościł u nas niewypowiedziany strach. Ptaki unikały naszego dachu. Ludzie idący chodnikiem, tuż przed naszym domem przechodzili na drugą stronę aby tylko nie zbliżyć sie do ogrodzenia. Niewypowiedziana i nieznana obecność pojawiła się w powietrzu. Unikaliśmy podświadomie chodzenia do toalety po zmierzchu. Każdy z nas, w milczeniu i wstydzie przed innymi, starał się przetrzymać noc. Nauczyliśmy się nie pić przed snem. Dziwny rytm życia zagościł w naszym domu. Zazwyczaj między północą a rankiem, nikt nie wchodził do łazienki. Było tam wówczas bardzo zimno. Podłoga była lodowata i kleiła się do stóp. Dziwny blask przeciskał się przez drzwi do przedpokoju wraz z przerażającym jękiem ostraszał od wejścia do pomieszczenia. Światło w szarych godzinach było słabe i przyciemnione, tak jakby ktoś zabrał całą moc z żarówek. Pewnej nocy, musiałem jednak pójść do toalety. Obudziłem się z przemożną potrzebą wysikania się i w głębokim półśnie udałem się do łazienki. Kiedy postawiłem stopę na podłodze, przenikliwy ból przeszył me ciało. Posadzka była lodowata. Para wodna wydobywająca się z mych ust gwałtownie zamarzała na brodzie. Jedynym źródłem światła było okno, przez które majaczyły słabe blaski lampy ulicznej. Mrużułem oczy w poszukiwaniu toalety i wówczas zobaczyłem To coś. Przerażająca zjawa unosiła się na końcu łazienki. Lewitowała w snopie światła wpadającego przez okienko pod sufitem. Sheid beit ha-Kisset – starożytny demon z Babilonu, opisany w talmudycznych świętych księgach izraelitów będących wówczas w niewoli, unosił się w naszej łazience.
Šulak! – wykrzyczała
przerażającym, bulgoczącym głosem istota wskazując na siebie a następnie na
półkę z kosmetykami, która wisiała na prawo od wejścia. Spojrzałem na półkę i oniemiałem. Leżała tam
czarna obrączka z silikonu na której wytłoczone były inicjały słów znanych tym, którzy noszą medalik
św. Benedykta: Vade Retro Satana, Numquam Suade Mihi Vana, Sunt Mala Quae
Libas, Ipse Venena Bibas. Pomiędzy
grupami liter był wytłoczony benedyktyński krzyż z
wpisanymi między ramiona literami Crux Sancti Patris Benedicti. Wszystko to
świeciło białym blaskiem. I wówczas zrozumiałem - demon wychodka został złapany
w pułapkę! Opaska nie pozwalała mu wyjść. Potężny egzorcyzm zapisany na silikonowej obrączce trzymał go w szachu. Istota cierpiała. Ale skąd Babiloński
demon znalazł się w naszym kiblu? To pytanie otrzeźwiło mój umysł. Zagadka
godna Indiany Jonesa. I wówczas zrozumiałem. Tanie orchidee z Lidla,
produkowane w Iranie. Tam ktoś, zapewne przez przypadek albo i całkeim umyślnie, zbierając ziemię do kwiatów
musiał pobrać ją z miejsca starożytnej toalety królów babilońskich - pola bitywy demonami, w której to czarownicy albo nawet rabini przebywający tam w niewoli,
stoczyli walkę z przerażającym Sheid beit ha-Kisset.
- Apage, Satanas!
- wyryczałem po łacinie – i dodałem od siebie: Śmierdzący Skurwysynu! Won z
naszego sracza!
Istota zafalowała
i zatrzymała się . Spoglądała na mnie, rubinowymi ślepiami osadzonymi w koźlej
głowie. Oczy płonęły ogniami, pomiędzy którymi biegały kurwiki Renaty Beger.
- Dogadajmy się – powiedział po polsku, czysto
i bez akcentu, przechylając w bok przerażającą głowę. Pomiędzy rogami unosił się ciemny pentagram.
- Jak to? – odpowiedziałem
zbity z tropu.
- Zabierz
bransoletkę kochanienki, a ja opuszczę Waszą toaletę. Dogadajmy się tak po ludzku. Nie umiem żyć w nowoczesnych
wychodkach. Woda wypycha mnie do rury i ciągle muszę się przeciskać przez syfon.
A tam sam wiesz, syf, co chwilę wlewacie Kreta i mnie to strasznie rani. Spełnię Twoje jedno życzenie. Chcesz bogactwa? Co? Kżdy chce. - powiedział kuszącym głosem
- Nie... -
odpowiedziałem, chytrze się przy tym uśmiechając. Wszak człowiek który się uśmiecha, myśli o innym, na którego przeleje swój problem.
Staliśmy więc w ciemnej w
kuchni. Ja i Sheid beit ha-Kisset. Piliśmy kawę . Z ukrycia za zasłoną zerkaliśmy a przez
okno na wąską ławeczkę pomiędzy TBSami. Tam kwiat lokalnej inteligencji spijał
owoc swojej pracy, w postaci napoju piwo podobnego. Chciało im się Ż, że hej. Wskazałem na nich palcem i powiedziałem.
- No to
powtórzmy, co ustaliliśmy. Najpierw spowodujesz, że gruby – ten po
lewej w kołnierzu ortopedycznym - tu wskazałem na grubasa siedzącego ze zwiszoną głową na ławeczce - dostanie na telefon sms, od tego wysokiego chudzielca
w siwych włosach w czarnej koszulce na ramiączkach.
Demon kiwną głową
i pociągnął łyk kawy.
- W treści smsa ma
być zdjęcie nagiej żony grubego, którą całuje siwy chudzielec. Teraz uważaj, stary
facet z owczarkiem wyśle mmsa ze zdjęciem jak spółkuje ze swoim psem– do siwego
i grubego. Tak?
Šulak popatrzył na mnie bardzo uważnie, jak lekarz patrzący na dziwaka. Pokiwał kozią głową na znak, że rozumie i pociągnął
kolejny łyk kawy.
- Przepraszam, że
przerywam kochanieniki - wybulgotał so mnie - Czy masz może cukier? Kawa powinna być słodka jak grzech – wybeczał.
- Tam stoi cukiernicza
– powiedziałem wskazując na stół. - No i
na końcu mają się pobić. – dopowiedziałem.
- Tak, tak – odpowiedział
demon krzywo się uśmiechając. Dopił kawę i odstawił kubek do zlewozmywaka a potem na moich oczach rozpłynął się jak we mgle.
Patrzyłem przez
okno, jak światło telefonu komórkowego oświetliło twarz grubasa w kołnierzu
ortopedycznym. Jego, jakże naturalnie paskudną twarz, wykrzywiła się w jeszcze brzydszy
grymas. Oblicza stało się groźne. Wstał gwałtownie i szarpnął siwego. Siwy rozłożył ręce w geście pytania
i wówczas ich obydwa telefony rozjaśniły się. Spojrzeli na siebie i starego z owczarkiem.
Ich twarze były wykrzywione z obrzydzenia. Skierowali się w
stronę starca, który stojąc z piwem w prawej ręce i trzymając smycz w drugiej ręce, zdawał się coś do nich mówić, gestykulując gwałtownie i rozlewając trunek. Wówczas to wydarzyło się coś,
niespodziewanego dla całej trójki i spa. Pośrodku chodnika, pomiędzy siwym i grubym a starymz
owczarkiem, wprost pokrytej śliną i łupinami od słonecznika z kostki brukowej wyłoniła się czarna kałuża, która zafalowała i
powoli zaczęła się unosić. Z ciemnej materii, na początku bezkształtnej, zaczęła się formować przerażająca postać
anioła z kozią głową i przerażającymi szponami. W prawej dłoni trzymał długi zakrzywiony miecz.
Mężczyźni cofnęli się instynktownie, kiedy postać podniosła łapę i
zadała cios. Pierwsza głowa potoczyła się na zniszczoną dziurami powierzchnię
ulicy Dolnobrzeskiej i w tej samej chwili została przejechana przez pędzący
autobus linii 137 jadący w kierunku Lasu Mokrzańskiego. Autobus wpadł w poślizg
i uderzył w sklep ToMa powodując wybuch i pożar. W tym czasie Sheid beit
ha-Kisset, chwycił za głowę siwego i wyrwał ją wraz z kręgosłupem rycząc donośnie. Ryk wybił szyby w budynku stojącym na przeciw. Owczarek niemiecki podkulił ogon i zaczął skomleć. Starywłaściciel psa rzucił w demona
butelką z piwem Chimay Triple i o dziwo demon stanął w płomieniach. W końcu Browar Chimay to browar znajdujący się w opactwie
Scourmont, klasztorze trapistów w Chimay. Przerażający ryk targnął
naszą ulicą i płonący Šulak z
głową w dłoni wybiegł na ulicę Dolnobrzeską, prosto pod koła pędzącej
ciężarówki.
Komentarze
Prześlij komentarz