Chaos

 Jak się na łoże dostałem nie pamiętam. Kac ćmił mi w głowie tak, że nawet etopiryna i naga Goździkowa z naprzeciwka nie dały rady. Popatrzyłem na Goździkową skaczącą w rytm bliżej nie znanej mi muzyki. Jej jędrne niegdyś ciało przegrało walkę z siłą grawitacji. Izak Newton jednym niszczycielskim odkryciem, zniszczył młodzieńcze niegdyś wdzięki pani z sąsiedniego bloku. Śniadanie było łykowate. Przeżuwałem powoli jajecznicę, wsłuchując się w listę przebojów ludowych na Polskim Radiu Wrocław. Bo ja bardzo lubię ludowe…lubię ludowe baby w tych fikuśnych spódnicach z dużym dekoltem i przemysłowymi majtami. „Tańcowała baba z Ickiem, truli, truli, truli, laaaa.. Wybiła mu zęby cyckiem, truli, truli, truli, laaaa” dobiegało do mnie z odbiornika tranzystorowego. Postanowiłem pojechać w góry. Wybrałem się tam, gdzie wybrać się chciałem, bo gdy żona wyjedzie, to człowiekowi dobrze się wiedzie. Tak by powiedział Mickiewicz. Postanowiłem wejść na Radunię. 40 minut jazdy autem minęło szybko i przyjemnie przy dźwiękach nowej płyty Megadeath. Jakim ja jestem hipokrytą! Dzień wcześniej prawiłem mojemu przyjacielowi przy piwie, że muzyka metalowa straciła dla mnie swoją wartość. Po zaparkowaniu mojego cztero kołowego krążownika szos, przebrałem buty na górskie, przeżuciem plecak przez ramię i raźnym krokiem ruszyłem na Radunię. Radunia, Zasze w cieniu Ślęży… tuż obok a tak daleko. Szedłem sam, niebieskim szlakiem. Było pusto, cicho przyjemnie. Po 30 minutach marszu, cały mokry zatrzymałem się aby podziwiać widok. Las, który otaczał mnie był ciemny i tylko jeden słup światła rozświetlał mroki padając na przycupniętego pana pod drzewkiem. Ki diabeł? – pomyślałem myśląc na prędce i oddalając od siebie najbardziej oczywiste spostrzeżenie. Liczyrzepa? Karkonosz? Nieee, nie tutaj. Do mej świadomości docierała coraz bardziej przerażająca myśli. Ktoś na mojej cudownej trasie turystycznej oddaje się czynności fizjologicznej, polegającej na pozbyciu się resztek procesu przemiany materii. Ratując swój udany dzień, postanowiłem egzorcyzmować osobnika krzycząc magiczne słowa wypędzenia: Gdzie srasz chu..ju.! Wykrzyczałem niczym pradawny szaman z góry Ślęża. Demoniczny głos z zaświatów kazał mi spierdalać. No to spierdoliłem na górę, bo jak mawiał Czesław Miłosz, trzeba iść pod prąd, do góry rzeki bo tam czysta woda a nurtem płynie tylko gówno. No to szedłem, tylko tej rzeki nie było. Szczyt góry to był szczyt zmęczenia. Stanąłem sobie w rozkroku pomiędzy dwoma skałkami i stanąłem o tak, ze słońcem twarzą w twarz. I kiedy tak stałem i twarz swoją w cieple skąpaną uśmiechałem przybył ów demon zniszczenia. Ciszę i zadumę w tej świątyni dumania, zmąciła Telimena. Stara tylko była i mało powabna, ale że się sezon kończy i lato to pomyślałem, że mógłbym nawet… ale kiedy dojrzałem to odjechałem. Droga z góry na dół jest lekka. Ale, żeby nie spotkać prastarego demona lasu, co kupą oznaczył ów słup światła ( alleluja) poszedłem na około. Po drodze wypiłem piwo. Zawsze jest jakaś dawka alkoholu, po której można prowadzić. 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ostatnie Dojo

Maślane Cisteczka - bajka dla dzieci 4-10 lat. Praca konkursowa na konurs Piórko 2025

Oddech Smoka - czyli irracjonala relacja z wyjazdu na OGÓLNOPOLSKIE SEMINARIUM OYAMA PFK W KUMITE Kraków 2024