Zabójca z USA

 

“Policja poszukuje sprawcy ataku na szkołę tańca” takim zwiastunem przywitały mnie wiadomości na jednej z popularnych stacji radiowych, kiedy w niedzielne popołudnie jechałem moim hybrydowym pojazdem samochodowym w wycieczkę bez celu. Dopiero po dłuższej chwili, gdy napięcie związane z oczekiwaniem na “news” osiągnęło zenitu, spiker radiowy powiedział ““Dziesięć ofiar ataku na szkołę tańca pod Los Angeles. Świadkowie opowiadają, że zabójca ostrzelał z broni automatycznej osoby przebywające w szkole tańca w Monterey Park w Kalifornii”. Przez chwilę trawiłem we wnętrzu mojego umysłu ową informację, a wynikiem procesu trawienia było wydalenie przez mój  mózg komunikatu paszczoszczęką:

- Po cholerę oni o tym mówią, jak ja mieszkam w Polsce?  - wypaliłem sam do siebie – Przecież zabójca nie przeteleportował się z USA do Leśnicy magiczną sztuczką i nie ukrywa się w pobliskiej okolicy.

- Czy aby na pewno? – zaszeptał mi do ucha demon zwątpienia, zasiewając ziarno, które trafiło na żyzna glebę mojego jałowego mózgowia.

- Na pewno! – odpowiedziałem, ale sprawy obrały już swój złowieszczy obrót. Nie od dziś wiadomo, że umysł paranoiczny, puszczony raz w ruch, porusza się torem szaleństwa, i jest jak perpetuum mobile zidiocenia. Ziarno fałszywej myśli, trafiło na podatny grunt mojej pustyni myśli i zakwitło jak ona po deszczu.

Spojrzałem na mijane przeze mnie stawy Leśnickie i przysiągłbym, że widziałem przebijającego przez chaszcze człowieka z karabinem maszynowym. Zatrzymałem auto tak gwałtownie, że jadąca za mną, napompowana blondynka, wjechała prosto w mój bagażnik. Potężny ból przeszył me krocze, kiedy trzymany w ręce telefon komórkowy spadł prosto na jaja. Wyjąc z bólu wyskoczyłem z auta. Spojrzałem na pojazdy i zaszokowaną kobietę. W normalnych warunkach bym i zagadał, ale przeraźliwe pierdnięcie jaka wydała z siebie wychodząc ze swego pojazdu zniechęciło mnie do amorów i przypomniało o misji. Jako dżentelmen, powiedział, że nic się nie stało i zostawiłem zaszokowaną kobietę pośrodku drogi. Już pędziłem drogą szutrową obok zamkniętego sklepu monopolowego, pod którym dwóch żuli uprawiało miłość francuską, określaną włoskim słowem fellatio. Chciałem coś powiedzieć, przystanąć i zaapelować do bezwstydnych wyrzutków społeczeństwa, ale wyrwało mi się tylko:

- Jaki on kurwa brzydki! – i popędziłem dalej.

Gałęzie chłostały niemiłosiernie moją szlachetną twarz, utrudniając bieg. Chroniłem twarz rękoma, tak skutecznie, że zasłoniłem sobie cała drogę i wpadłem na wielki dąb, do którego były przybite gwoździami zużyte prezerwatywy, zostawione na pamiątkę obcowanie płciowego osobników płci różnych. Zrzuciłem z twarzy pęknięte więzienie plemników i popędziłem dalej. Przebiegłem ostrożnie kładką nad stawem, w którym wg miejscowej legendy poza utopcami, mieszkał aligator, wypuszczony ze szkolnego laboratorium i udałem się na staw w pobliżu torów kolejowych. Tam na brzegu, skupieni na spożywaniu alkoholu siedzieli lokalni myślicie, filozofowie wędkarstwa. Był u on, zabójca z Monterey, stał tam, spoglądając na mnie, poprze celownik optyczny, amerykańskiego karabinu maszynowego produkowanego przez  Colt's Manufacturing Company w stanie Connecticut. Zamarłem czując na sobie oddech śmierci. Usłyszałem tylko szczęk zwalnianego zamka i wybuch.

 

Komentarze

Popularne posty