Montaż szafy - opowiadanie
Składanie szafy powinno być czynnością jasną. Logiczna sekwencja działań,
określona w instrukcji, powinna pewnie prowadzić do celu. Jednakże, każdy kto
składał kiedyś samodzielnie szafę, wie, że jest to czynność pchająca człowieka
w objęcia szaleństwa. Dzieje się to stopniowo w miarę postępu pracy, kiedy podążając
jasno określoną ścieżką działania, zaczynamy się gubić. Instrukcja powinna być
mapą pewnie prowadzącą ku wymarzonemu celowi, jakim jest gotowa do użytku
szafa. Jednakże następuje moment zwątpienia. Patrząc na instrukcję i efekty swojej
pracy dochodzimy do wniosku, że wykonane dzieło nie odpowiada temu, co widzimy
na ilustracji. Budzi się w nas zwątpienie, ale jeszcze pełne refleksji. Pchani
imperatywem poprawy, przeglądamy instrukcję i poszukujemy źródła błędu. Nasza
irytacja narasta, gdyż po dłuższym studiowaniu, dochodzimy do przerażającego w
swej naturze wniosku, że nie pominęliśmy żadnego kroku. Efekt jednak odbiega od
oczekiwań. Powracamy do manuskryptu, który jak już się domyślamy, został
poddany procesowi optymalizacji. Redukcja kosztów produkcji, kołacze nam w
głowie. Oto, bliżej nieznany nam, mag optymalizator, obliczył na swoim
kalkulatorze, że usunięcie kilku rysunków z instrukcji składania, obniży
globalne koszty produkcji o grube miliony dolarów. Ujednolicenie opakowań ze
śrubkami, również przyczyni się ku temu, choć składający szafę ludzie będą
kwestionowali zwój zdrowy rozsądek, przeczesując Internet w poszukiwaniu
odpowiedzi po co są owe dodatkowe śruby, które nie są zaznaczone na
ilustracjach montażowych, choć występują na pierwszej stronie w zestawieniu
materiałów. Budzący się obłęd, napędza szaleństwo. Szaleństwem karmią się
demony, które żyją w owych szafach. Bo warto wiedzieć, że nie jest to działanie
przypadkowe. Gdzieś tam, daleko w siedzibach głównych firm meblarskich, pracują
wyznawcy pradawnych kultów, którzy sprowadzają do naszego świata istoty tak plugawe,
że imienia ich nie można wymówić bez narażania się na śmiertelne ryzyko
gwałtownej śmierci. Korzystając z pradawnej wiedzy, której źródła giną w
pomroce dziejów, wykorzystując globalną sieć dystrybucji sieją zniszczenie w
rozsianych po świecie gospodarstwach domowych. A było to tak.
W środę po południu pod nasze mieszkanie zajechał samochód, który przywiózł
zamówioną w jednym z dużych sklepów meblarskich wspaniałą szafę. Wysoka na
prawie trzy metry, z dwuskrzydłowymi, czarnymi drzwiami. Po zakończonej pracy i
rodzinnej wycieczce do kawiarni, rozpoczęliśmy składanie. Praca szła nam
gładko. Ot rozdarcie kartonu, wyciagnięcie instrukcji montażu oraz segregacja
śrubek, aby ułatwić sobie pracę. Pierwsza konsternacja nastąpiła, kiedy odkryliśmy,
że boki szafy są takie same. Zasadniczo dwa prawe.
- A gdzie jest lewy?
- Są tylko dwa takie.
Sprawdzaliśmy instrukcję, niewielkie, wymagające szkła powiększającego
detale, wskazywały, że obydwie części szafy są „lewe”. Prawych nie było. Szybką
decyzją o przykręceniu odwrotnie śrub do jednego z boków, uzyskaliśmy dwie
pasujące już do siebie połowy. Tą też decyzją, choć nieświadomie,
wprowadziliśmy abominację. Szafa z pozoru dobrze wyglądająca składała się
jednak z elementu oszukanego, poddanego sztucznej ingerencji człowieka, który
do swych potrzeb dopasował już świat.
- A czemu nie przykręciłeś nóżki?
- Jakiej znowu nóżki?
- No tu jest narysowane, aby ją wyregulować.
- Ale nie było nic aby ją wcześniej zamontować.
Rozkręcamy szafę, kaleczymy jej wnętrzności. Ofiara z wiórów rozsypuje się po
podłodze. Skręcamy ponownie, niczym dr Frankenstein składający swego potwora.
- Ale zabrakło kołeczków przy podłodze.
- Jak zabrakło, skoro one są pokazane trzy strony dalej.
- Teraz tego nie rozkręcimy.
- Ostrożnie przesuń szafę. Nie tak! Zobacz ona się rozjeżdża!
- Bo wkręty są za słabe. Dołożę nasze.
Nabijamy więc szafę gwoździami niczym twarz Pinheada - przywódcy Zakonu Gash, sadomasochistycznej
religii, której wyznawcami są demoniczni oprawcy znani jako Cenobici. Tak było w
filmie Hellraiser. Śmiejemy się z tego i puszczamy utwór zespołu Morothead pod
tym samym tytułem.
Walczę wkrętarką z aluminiowymi śrubami. Pod twardym, stalowym żądłem śrubokręta,
obracając się w pył. Przeklinam optymalizatora kosztów mocując się z prostym
zadaniem. Czas mija. Ból pleców daje się we znaki, ale szafa nabiera kształtów.
Wygląda przywozicie. Podnoszę drzwi i jest już gotowa. Ocieram pot z czoła i
oznajmiam:
- Kończone!
- Trzeba wyjść z psem.
Wlekę się po schodach w dół i wychodzę na mróz. Na dworze panuje noc. Śnieg
trzeszczy pod stopami, migocząc srebrnymi blaskami w świetle pełnego księżyca.
Spaceruję po okolicy i wracam do domu. Zastaje mnie dziwna cisza.
- Jest tam ktoś? – wołam z dołu
Nikt mi nie odpowiada
- Głupie żarty – wchodzę po schodach. Pies piszczy i zbiega na dół.
Rozglądam się po mieszkaniu nie ma tutaj nikogo. – Pewnie gdzieś poszli.
Dzwonię po kolei, ale telefony odzywają się w pokojach. Jedne dzwoni z
szafy.
- Mam was – otwieram szafę i zamieram.
W środku ujrzałem otwarte drzwi do ciemnej piwnicy, w której na przykutych
do sufitu łańcuchach wisieli moi domownicy.
Komentarze
Prześlij komentarz