Chłopak
- Mówię Tobie ona
się zakochała! Przecież to będzie nieszczęście.
- Miłość to
potężna siła. Przypomnę Tobie, że sama się kiedyś zakochałaś. Stąd masz córkę.
- I dlatego
mówię, że miłość to cierpienie. Mężczyzna jest a potem go nie ma. Trzeba
przeżyć rozstanie, poskładać emocje.
- Tobie się
przecież udało!
- Ale ty wiesz
kim ja jestem!
- Oboje jesteśmy
tacy sami. Ale też życie w samotności nie jest czymś o czym powinno się marzyć.
- Mówię Tobie,
będą z tego kłopoty. Porozmawiaj z nią! Jesteś dla niej jak ojciec.
- A ojciec
biologiczny?
- Nie żyje.
- Jak to nie
żyje? Nie mogłaś nic zrobić?
- Wiesz, że nie.
- Dobrze
porozmawia z nią.
Ona była zwykłą
szarą, cichą myszką. Siedziała ubrana na czarno, schowana w koncie klasy.
Ubrana na czarno. Ciemne włosy i oczy mocno pomalowane czarnym tuszem. Czarne
paznokcie. Do tego biały puder na twarzy i czarna szminka. Zawsze naciągała
rękawy na dłonie, tak, że tylko końcówki palców trzymające długopis wystawały
na zewnątrz. On był zwykłym chłopcem. Był przeciętny do bólu. Uczył się słabo,
ale grał w gry komputerowe. Zawsze trzymał się z boku, nigdy nie kozaczył. Kiedyś
podzielił się z nią swoją kanapką i tak zdobył jej serce.
- Ale pyszna!
Mama CI takie robi? Moja nie robi wcale.
- Sam zrobiłem.
Mama nie żyje a tato zawsze pije. Chcesz
to jutro Tobie przyniosę.
I tak się zaczęła
ich miłość. On robił jej kanapki i opowiadał o grach komputerowych. Ona
chłonęła jego życie całymi garściami. Kiedy przyszedł do szkoły pobity przez
ojca, zaprzysięgła, że go pomści i ojca zabije. Ubłagał ją o litość. Nie był
mściwy. Kiedy koledzy mu dokuczali stawała w jego obronie, on nosił jej
tornister i razem słuchali muzyki.
- Ty nie możesz
mieć chłopaka – matka oparła się o framugę okna i patrzyła nieobecnym wzrokiem
na ulicę skąpaną w świetle latarni.
- A to niby
dlaczego? Że jestem za młoda – machała gwałtownie rękoma, podkreślając swoją
irytację.
- Z tego nic
dobrego nigdy nie wynika.
- Ale ja go
kocham!
- Miłość to w
końcu cierpienie. Zawsze związek ma swój kres i pozostawia po sobie pustkę,
której nie można zasypać.
- Tak mówisz, bo
po śmierci taty nie znalazłaś nikogo.
- Zamilcz!
- Przepraszam
mamo.
W szkole byli nierozłączni,
ale na swój sposób. On zawsze stał samotnie na przerwie jedząc kanapkę. Ona
siedziała na parapecie z podciągniętymi pod brodę kolanami. Łączył ich przewód
słuchawek. On miał lewą cześć w uchu, ona prawą. Kochali tą samą muzykę.
Psychodeliczny rock. Rówieśnicy czasem im dokuczali, ale że jedno stało za
drugim szybko sobie odpuszczali psoty. Ona pomagała mu odrabiać lekcje a on
nosił jej tornister.
- To jest
katastrofa. Mówię Tobie. Ona się zakochała.
- Przejdzie jej.
Jest dopiero w siódmej klasie.
- Ty wiesz, że my
zakochujemy się raz. Tu nie ma przejdzie.
- Dramatyzujesz.
- Porozmawiasz z
nią jak obiecałeś?
- Dobrze, zrobię
to jutro.
Tego dnia w
szkole była afera. Koledzy pobili się. Jeden pchnął drugiego. Poszły w ruch
pięści Kiedy już wszystko wydawało się zakończone, pojawił się zbawiciel na
białym koniu. Chłopak, któremu matka mawiała, że nie może być obojętny na losy
świata. Więc po zadymie wkroczył pomiędzy kolegów, nie rozumiejąc sytuacji i spowodował,
że uprzedni przeciwnicy zjednoczyli się we wspólnym froncie przeciwko niemu.
Podbite oko i rozcięty łuk brwiowy.
- Nie było Pani
na wywiadówce – głos w słuchawce był poirytowany
- Ja nigdy nie
chodzę.
- Dlatego to jest
problem. Kiedy się w końcu Pani ze mną spotka.
- Kiedy przyjdzie
na to czas. Nie wcześniej.
- Ale tak nie
można. Jest Pani matką mojej uczennicy, Obowiązkiem rodzica jest uczestniczyć w
życiu szkoły.
- Ale ja tego nie
robię.
- Właśnie o tym
mówię. Proszę się jutro u mnie pojawić.
- Naprawdę Pani
tego nie chce.
- Ja wiem, czego
chcę. Proszę jutro do mnie przyjść.
- Skoro Pani
nalega.
Pewnego wieczoru
wracali razem do domu, Ona zawsze go odprowadzała. Szli ciemną ulicą
rozmawiając o szkole, kiedy z pobliskiej bramy odezwał się złowieszczy głos
- Poratuj
piątakiem chłopaczku.
- Chodźmy
szybciej – złapała go za rękę i przyspieszyła kroku.
- Miałeś
poratować kolegę piątakiem – barczysty mężczyzna wyłonił się za rogu kamienicy
i zastąpił im drogę. Miał paskudną twarz, z małymi złowieszczymi oczkami. – Słyszałeś
co powiedziałem – szarpnięcie z tyłu przewróciło go na ziemię.
- Zostawicie go
tchórze – rzuciła się z pięściami na mężczyznę, który pociągnął jej chłopaka do
tyłu.
- Zobacz jaka
sikorka – mężczyzna chwycił ją za szyję i przydusił do ziemi – Trzeba nauczyć
ją rezonu.
Drugi mężczyzna
zaśmiał się charkotliwie.
- Zostawcie ją,
bo pożałujecie – chłopak zacisnął ze złości pięści i szarpnął się, próbując się
wyrwać z uścisku.
- Zamknij się –
poczuł kujący ból z boku, kiedy mężczyzna przyłożył mu nóż do ciała.
- Zrobimy to tak.
Ty chłoptasiu zginiesz, a z nią się zabawiamy - mężczyzna cofną rękę, aby zadać
cios.
- Wujku! Nie stój
tak! Oni go zabiją!
Mężczyzna zamarł
z nożem w ręku.
- Wujku? – odwrócił
głowę, spoglądając nienawistnie na niskiego mężczyznę stojącego w cieniu.
- Wujku, a jakże!
– odezwał się niskim, miłym głosem. – Zostawcie
dzieci i spadajcie stąd. Nie mam do Was sprawy.
Mężczyźni
zarechotali.
- Spierdalaj
konusie albo i Ciebie wykończymy. Zarżniemy Ciebie jak świnię. Zaszlachtujemy
jak prosiaka.
Niespodziewanie
mężczyzna się roześmiał.
- A jak
zamierzasz to zrobić? Tym scyzorykiem, który trzymasz w dłoni? Czy samym
krzykiem?
- Dość tego! Ja
mu kurwa pokażę! – Mężczyzna o brzydkiej twarzy puścił dziewczynę i ruszył w
kierunku wujka.
- Ohohoho –
zaśmiał się Wujek – Widzę, że komuś puściły emocje. Powiadam Tobie kolego, abyś
grzecznie odwrócił się na pięcie i odszedł stąd, gdyż nie mam do Ciebie sprawy.
Jeszcze.
- Chłopaki macie problem?
- odezwał się inny parszywy głos.
- Kazik bądź tak
dobry i zajdź tego palanta od tyłu abym mógł mu wpakować kosę pod żebra.
- Ten scyzoryk nazywasz
kosą? To jest kosa!
W tym momencie w
dłoni mężczyzny zmaterializowała się lśniąca kosa, jaką niegdyś rolnicy mieli
na polach. Wystąpił z cienia. Jego czaszka pozbawiona skóry i mięśni lśniła
bielą a w oczach tliła się bezkresna czerń.
- Panowie pozwolą,
że się przedstawię – zwrócił się do przerażonych mężczyzn – Jestem Don Miguel
Alvarez Santa Muerte, czyli Święta Śmierć. Chciałem powiedzieć, że
teraz macie już przejebane.
Rozejrzał się po
zamarłych w bezruchu mężczyznach.
- Tak – popatrzył
każdemu w oczy – To co teraz doświadczanie to strach przed śmiercią. Prawda, że
paraliżuje. Teraz sobie pewnie myślicie, trzeba było posłuchać, jak mnie
określiliście? Ah tego palanta. Jest takie powiedzenie, że nie należy kusić
śmierci, czy prowokować. Jakkolwiek. Wiesz
– spojrzał w oczy pierwszego mężczyzny – Tobie było pisane długie życie, jakieś
102 lata, a tak zaraz umrzesz. Jak się czujesz z tą myślą, że właśnie
przegrałeś 80 lat?
Mężczyzna stał w bezruchu,
Sparaliżowany strachem. Po jego policzkach płynęły łzy. Oczy miał przerażone.
- A Ty, Panie
scyzoryku? Ty niewiele straciłeś, Jutro zginąć miałeś potrącony przez autobus.
Na twarzy
mężczyzny malowało się bezkresne przerażenie.
- A ty
nieszczęsny głupcze Kaziku. Kazimierzu, chciałoby się powiedzieć. W sobotę Zośka
miała się Tobie oddać, a tak, zginiesz marnie.
Santa Muerte
uśmiechnął się do chłopaka wciąż leżącego na ziemi i wyciągnął swoją kościstą
dłoń.
- Miło Ciebie poznać Tomaszu. Wiele o Tobie
słyszałem od mojej siostry. Przerażony chłopak wyciągnął rękę w geście
powitania.
- Bardzo mi miło
Pana poznać.
- A gdzież tam
miło! Nikt się nie cieszy z poznania śmierci!
- Wujku!
- Przepraszam nie
mogłem się oprzeć. Witaj w rodzinie chłopacze. Może zabrzmi to dziwnie, ale
będziemy się często widywać. Ludzie raczej mnie unikają. Ale jestem dla tej
dziewczyny jak ojciec, więc muszę patrzeć ci na ręce. Nie chcesz chyba
zadzierać ze mną?
- Nie proszę
Pana.
- To dobrze – na
kościstej twarzy pobawiło się coś na wzór uśmiechu. – To już mam za sobą moją
wychowawczą rozmowę. – No chodź przytul się do Wujka – zwrócił się do
dziewczyny, która ze łzami w oczach rzuciła mu się w ramiona – No już nie
trzeba. Jesteś córką śmierci, nic się nie może zdarzyć złego Tobie i tym
których koszach – otarł jej łzę kościstym placem.
Komentarze
Prześlij komentarz