Butcher Babies i Cradle of Filth Wrocław 05.08.2024


 Spontanicznie, na ile spontaniczny może być mężczyzna w średnim wieku, zbliżający się do pięćdziesiątki, udałem się na koncert muzyki metalowej we wrocławskim centrum A2. Skąd nazwa owego centrum, nie mam pojęcia, ale była hala produkcyjna zaadoptowana po potrzeby kultury muzycznej, jest dość przeciętnym miejscem. Ciemno tam, nie ma gdzie usiąść, kible zawsze zalane i zasrane. Ale nie uroki owej adaptacji przestrzeni industrialnej mnie tam ściągnęły ale występy Butcher Babies i Creadle of Filth. Ale od początku. Do centrum koncertowego przybyłem 10 minut przed koncertem. Wejście poprzedzone było dokładnym przeszukaniem przez tłustego ochraniarza, który wymacał mnie tak, jak pewnie płaci się za pieszczoty w zamtuzach. Ale była to przyjemność wątpliwa, gdyż macant był spocony i walił jak knur po sprincie do koryta w chlewiku. W trzeciej dekadzie XXI wieku, koncerty metalowe to ciekawe doświadczenie. Publika stara jak ja. Średnia wieku tak z 45 lat. Długie włosy zastąpiły łyse pały i brodate mordy. Większość z objawami lustrzycy poziom pierwszy, drugi a i master się zdarza. Pogo już nikt nie uprawia – wiadomo, człowieka po czterdziestce wszystko boli. Gwiazdą wieczoru miały być Plugawe Kredki (spolszczona nazwa Creadle of Filth), ale ja przyszedłem na Butcher Babies i się nie rozczarowałem. Wprawdzie dziś wokalistka Butcher Babies nie występuje topless podczas koncertu eksponując swoje silikonowe piersi, ale rozczarowania nie było. Światło zgasło. Butcher Babies weszli na scenę w składzie Heidi Shepherd - wokal, Henry Flury – 8 strunowa gitara , Ricky Bonazza – bass oraz  Dave Nickles na bębnach. Spodziewałem się melodyjnych piosenek z ostatniej płyty a dostałem na twarz, najprawdziwszy dziki metal, jakiego nie słyszałem od lat. Potężne ciężkie riffy targnęły powietrzem, bębny zadudniły, bas zagrał a Haidi, eh Heidi. Ryknęła jak wilkołak na rui, potężnym growlem, którego George Fischer z Canibal Corpse by się nie powstydził. Krach, Strach, Foch, Groch – ryczała knurem, machając przy tym włosami i skacząc po scenie. Energetyczna muzyka, doskonały performance. W pewnym momencie wyskoczyła z mikrofonem w dół i ruszyła w pogo z ludźmi. 45 minut koncertu, nawet nie zauważyłem. Doskonała gwiazda wieczoru. Głośno, agresywnie, metalowo – tak jak kocham. 

Potem nastała przerwa – wiadomo, zakupy koszulek, wizyty w toalecie, próba kupienia czegoś do picia. Scenę przygotowywani pod Creadle of FIlth. Jestem ich umiarkowanym fanem. Zaczęło się pompatycznie – muzyka, wchodzą na scenę instrumentaliści i nagle pojawia się Dani Filth, który wzbudził u mnie skojarzenia z Crawly - znany tiktokerem działający w Polsce, który zasłynął jako czarodziej-gnom nachodzący warszawskie galerie handlowe. Tak tez wyglądał Dani Filth. Mam nadzieję, że nie czerpie wzorów z tiktoka, ale kto go tam wie. Muzyka zagrała, Dani, próbując uwolnić się ze stroju czarodzieja strasznie się guzdrał. Publika podekscytowana jak jałówki przed wizytą reproduktora w oborze. I zaczęło się. Ryknął Dani krzykiem wilkołaka poddanego tracheotomii, aby płynnie przejść do wycia zarzynanego knura. Oglądałem ten szoł z umiarkowaną ekstazą, nie podzielając podniecenia otaczającej mnie tłuszczy.  W pewnym momencie ożywiłem się, kiedy zagrali Nymphetamine czy The Principle of Evil Made Flesh, ale to generalnie nie był mój klimat. Tęskniłem za rykiem Heid i gitarą Flury, metalowym hałasem a nie symfonicznym black metalem.

Komentarze

Popularne posty