Dawne wspomnienia - znaleziony zapisek z roku 2009.
7 kwietnia 2009 roku, Wielki Tydzień, Wielki Miesiąc, Wielkiego Kryzysu Ekonomicznego.
Siedzę tu, we własnym gabinecie, około 1600
cm nad powierzchnią chodnika. Za oknem wiosenny dzień, ćwierkot ptaków miesza
się z warkotem koparki. Bezrobotni, nigdy nie doszli milionerzy, za płotem
konsumują owoc ich dziennego utargu ze sprzedaży złomu. WIG 20 wygląda jak postrzępione brzegi
kartki. Spożywam napar z kawy, wyprodukowany przez jakże wspaniały ekspres
firmy Krupps. Mała radość. Szybka śmierć. Dziś idę na trening dać upust nerwom.
Taki godzinny trening karate dobrze robi. Woda wylatuje poprzez pory skóry,
człowiek czuje się wojownikiem a symbolizm, zgodnie z teoria Gustava Junga, daje wartość dodaną do wylanego
potu. W między czasie toczę walkę z finansami strategicznymi. Wiadomo studia.
Zadzwonił wczoraj do mnie facet, co dostarcza nam ksero od lat z pytaniem czy
jesteśmy zainteresowani nowym. Poinformowałem go, że owszem tak, ale informację
przekaże mu w maju, gdyż nie jestem pewien istnienia firmy. Rozmawialiśmy
długo. To ciekawe, jak strach zagląda już w oczy wszystkim. Pocieszaliśmy się
nawzajem, jak towarzysze broni przed ostateczną bitwą. Wróciłem do mojej
szachownicy, przyglądając się strategicznemu ustawieniu pionków. Szachy to taka
wspaniała gra, tyle, że obraca się w idealnym geometrycznym świecie matematyki.
Próbuję skupić myśli, lecz dziwaczne leki, które biorę, mi w tym skupieniu nie pomagają. Napuchłem jak
balon cyklu koniunkturalnego przed krachem giełdowym. Duży, okrągły na buzi
jestem, niczym baba ludowa. Zastanawiam się nad przerwaniem kuracji, ale nie wiem,
czy warto. Jeszcze tylko 4 pigułki. Biorę i jestem w Matrixie. Ciekawe, że bohaterowie
filmu chcieli stamtąd uciec. Pewnie
wiele osób by się teraz tam na siłę pchało. Człowiek leży w ciepłej wannie,
żywienie pozaustrojowe podłączone przez plecy. Całkiem cool. Dziś idę do KRS
zrobić wywiad gospodarczy i zbadać konkurentów. Zakradnę się za karty ich
sprawozdań finansowy i niczym Szerlok Holmes zdobędę strategiczną wiedzę.
Wkrada się we mnie nastrój dekadencji, rodem z książek o Eberhardzie Mocku. Już
widzę siebie wertującego kraty sprawozdań finansowych, pijącego aromatyczną
kawę i palącego cygaro. I tylko wrzask jakiejś baby przypomni mi, że to nie
powieść. Potem, jak Eberhard Mock pojadę do burdelu na dziwki i będę je uczył
grać w szachy. Zapewne wywali mnie stamtąd jakiś tępy alfons biorąc mnie za
szczególny rodzaj zboczeńca. Ah, życie, życie jest nowelą. Klan trwa dalej jak
Moda na Sukces. Szczęściem znajduję ukojenie w graniu na gitarze. Będę,
gwiazdą, gwiazda rocka. Tyle, że rock is dead jak wykrzyczał Marylin Manson.
Wraz z komputerem trenuję sobie proste utwory na gitarze. Kiedy tak czujesz
płynącą z Ciebie muzykę to zapominasz wszystkim i dajesz się ponieść płynącemu
brzmieniu fal dźwiękowych wytwarzanych w wyniku wibracji strun, która to
wibracja poprzez specjalne przetworniki przetwarzana jest na sygnał analogowy.
Sygnał poprzez zwoje miedzianych drucików płynie z gitary do pieca a tam,
głośnik wprawiany jest w wibracje poprzez potężny elektromagnes. Wibrujący
głośnik wysyła w powietrze fale o wykresie sinusoidy, które to mój mózg
przetwarza na coś, co nazywa się muzyką. Ponieważ proces jest skomplikowany,
angażuje i człek zapomina. I słyszę wrzask żony: Ścisz to! A ja jestem gwiazdą
rocka! W ostateczność gwiazdą horrorów klasy B i tanich filmów porno.
80% załogi na zwolnieniu. Na rynku szaleje
szałem bojowym recesja gospodarcza, zwana potocznie kryzysem finansowym, co go
nam Amerykanie zafundowali, jak w latach 80tych nalot stonki kolorado na
plantacje ziemniaków w Polsce. Ślepe ramię Wolnego Rynku tnie mieczem
zniszczenia firmy. Upadają pod tępym ciosem topora braku płynności finansowej,
dobite uderzeniem buzdyganu barku zleceń. W tym małym świecie pogrążonym w
problemach istnieje jeszcze nasza firma. Podłączona do respiratora zwanego
kredytem w rachunku obrotowym. Wciągamy nosem pieniądze i wydalamy odbytem
faktury VAT. Zadzwonił telefon. Odebrał go Pan Wybitny Sprzedawca, magister ekonomii
jak i absolwent studium podyplomowego zarządzania sprzedażą. Słynął on w
środowisku z niebywałych umiejętności handlowych, gdyż potrafił sprzedać swoją
legendę, lecz nie towar. Zadzwonił Pan Okazja Wielka. Pan Wielka Okazja
zadzwonił z okazji chęci budowy fabryki oleju rzepakowego w mieście, którego
nazwa przypomina jedno z narzędzi do pracy drewnie. Pan Wybitny Sprzedawca tak
podekscytowany możliwością wtłoczenia oleju do głowy, całkowicie zapomniał na
czym polega sprzedaż w pierwszym momencie kontaktu z klientem. Pan klient X
został przełączony do Pana Jak Z Panem Pogadam To Pan Się Zniechęcisz. Pan ów
posiadał niebywałą umiejętność nabytą latami pracy na stanowisku kierowniczym
oraz dyplomem inżyniera Politechniki Wrocławskiej, która polega na potraktowaniu
klienta jako petenta. Pan Wielka Okazja, przeistoczony zbiegiem semantycznym w
Pana Petenta błagał przez telefon o możliwość wysłania zapytania. Łzy rzewne
spływały po nim, niczym olej rzepakowy z butelki do frytkownicy. Poinstruowany
niezrozumianymi terminami został rozłączony. Panowie nie wiedzieli kto Pan
Wieka Okazja jest ani jak się do niego dodzwonić. Bo i po co. Najwyżej szansa
na interes życia na upadającym rynku, tak po prostu, po ludzku odleci w niebyt.
Wyluzowani wrócili do picia kawy. A ja byłem w tym czasie w WC….Na szczęście
wysłał zapytanie….
Komentarze
Prześlij komentarz