Czas żniw.
Czas żniw
Okres zbioru plonów rządzi się swoim prawem.
Pradawny rytm życia nie zmienia się nigdy. Raz zasiane ziarna wzrastają i
dojrzewają. Odwieczny cykl zawsze porządkował życie mieszkańców wsi. Kiedy
kłosy są pełne, a zboża kołyszą się na wietrze, nadchodzi czas żniw. Rosnące
zboże należy zebrać przed sezonem burz. Złociste łany, porastające pola
dojrzewają w połowie lipca i oczekują zbioru. Zgodnie z dawną tradycją
początkiem żniw jest zażynek. Uciąć winien chłop więc parę snopków w środę lub
w sobotę, w dzień Matki Boskiej. W tym też dniu święcić się winno sierpy i kosy,
a pole znakiem krzyża przeżegnać. Ale to już zapomniano. Mimo to, również
dzisiaj, kiedy przepiórka się odezwie w zbożu, wyruszają na pole pierwsze
kombajny w towarzystwie ciągników z przyczepami, aby zebrać plony. Potężne
maszyny rolnicze, napędzane setkami koni mechanicznych toczą się przez pola w
tumanach kurzu i pyłu. Sucha ziemia pęka pod ciężkimi kołami. Trujące opary
opadają na ziemię. Trujące plamy z oleju kalają pole niczym nowotwory. Idą
polem żniwa w towarzystwie hałasu silników. Odeszło gdzieś w niebyt brzęczenie
sierpów i kos. Nie ma dziś kosiarzy. Ich miejsce zajęli traktorzyści i
kombajniści. Zamiast tradycyjnych przyśpiewek śpiewanych a-cappella przez
żniwiarzy, płynie hałaśliwa muzyka z wielkich głośników. Nie ma już żeńców,
którzy tworzą snopki; odeszły w cień dziewczyny grabiami. Nikt już ręcznie
snopków nie wiąże. Maszynowy zbiór plonów jest bezduszny i mechaniczny. W lato
słońce jest wysoko, skwar często wzmaga się z godziny na godzinę, a ogniste
blaski zalewają pola. Dziś już wsie nie pustoszeją jak dawniej. Samotność
zagościła na pola. Rolnik ze swym pomocnikiem, często we dwójkę, są jedynymi
świadkami tego, co tam się dzieje. Życie w chałupach toczy się swoim rytmem.
Niewielu mieszkańców wsi wychodzi na żniwa. Starzy zostają w domu wraz dziećmi.
Nie bieleją już w straszliwym skwarze letniego upału koszule żeńców idących z
kosami. Nie wszyscy już dawnym zwyczajem pracują w pocie czoła. Lenistwo
zakradło się na wieś.
Ale wciąż gdzieś ukradkiem przez pola, wciąż
przemyka niski człowiek o ziemistej cerze, z kłosami zbóż zamiast brody.
Obserwuje ze złością maszyny i pijących alkohol żniwiarzy. Wznosi do nich
zaciśniętą pięść grożąc z daleka. Nikt już nie dba o istoty pilnujące pól i
zbiorów. Żaden już człowiek z szacunkiem nie zanosi ostatniego snopka do
stodoły na zimę. Bez celu więc wałęsa się Polnik po polu, pozbawiony możliwości
pomocy. Także zawsze z boku pola stoi też mężczyzna z brodą, w przydługiej
kapocie i kapeluszu z wielkim rondem. Siedzi i patrzy bezczynnie, jak rolnicy
sprawdzają pogodę w komputerach i planują swoją pracę. Płanetników już nikt nie
prosi o pogodę. Ale jest koś jeszcze, kto w złości swej nie jest bierny. Stara
kobieta odziana w białe płótno podąża przez pola z sierpem w dłoni. Dziwnie
szybko porusza się przez pole. Złocisty sierp błyszczy w słońcu. Wstał wtem
mężczyzna z kłosami w brodzie i spojrzał na kombajn. Wstał mężczyzna w
przydługiej kapocie i spojrzał na pole.
***
Powinienem był wówczas wiedzieć, że coś jest nie
tak. Człowiek powinien być świadom tego, co widzi. Czytać jasne sygnały
otoczenia. Podróżowałem samochodem w upalny dzień. Mimo klimatyzacji, słońce
bardzo dawało się we znaki. Mijałem wsie i pola na których w pocie czoła
pracowali rolnicy otoczeni przez wielkie stada kruków siedzących na ściernisku.
Uschłe drzewa wzdłuż szosy, z nienaturalnie rozcapierzonymi konarami. Martwe
zwierzęta leżące na poboczu drogi, częściej niż zwykle. Jakiś niepokój wkradł
się w tą podróż. Radio rwało się, Internet zanikał. Tuż przed Gniechowicami
cudem uniknąłem zderzenia z nurkującym prosto w moją przednią szybę myszołowem.
One nigdy tak nie polują. Ale ja byłem ślepy na ostrzeżenia wysyłane przez los.
Jako człowiek z miasta zapomniałem, że świat rozmawia z nami. Zapatrzony w
kryształowy ekran nawigacji nie myślałem o niczym innym. Pędziłem jak szalony
drogą krajową numer 35, wyprzedzając auta w niebezpiecznych miejscach. Igrałem
z losem. Z uwagi na zator na autostradzie A4 wybrałem starą trasę w kierunku
Bielan Wrocławskich. Był poniedziałkowy wieczór i ruch stopniowo malał. Szeroki
i wartki strumień mijanych aut stopniowo wygasał. Nieliczne samochody osobowe z
wolna mijały się mknąc w różnych kierunkach. Zwolniłem nagle. Jechałem teraz
powoli, rozkoszując się drogą i jazzową muzyką. Nagle mnie wzięło na refleksję.
Podziwiałem zielone pola wysokiej kukurydzy i złociste łany pszenicy, kołyszące
się falami na wietrze. Cienie rzucane przez sunące na niebie chmury, które wraz
z nim przesuwały się po polach. Ujrzałem też chmurę z pyłu, którą stworzył
poruszający się w niej kombajn. Kątem oka zobaczyłem, jak z tej ciemnej
mgławicy wybiegają przerażone zwierzęta i rozbiegają się w różne strony pola.
Za nimi, uformowany z ziemi, wyłonił się przerażający kształt przypominający
człowieka z głową uniesioną ku górze i rękoma wyciągniętymi do tyłu. Istota
miała czarne oczodoły i rozwartą szczękę w niemym krzyku. Jej ziemiste ciało
falowało na brzegach niczym gorące powietrze. Uniosła się do góry i
zanurkowała. Runęła z furią na jedną z saren, która uciekała zbyt wolno.
Szczęka rozwarła się i zwierzę zniknęło w przerażającym otworze gębowym. Po
chwili kształt wrócił do chmury, którą wyrzucał z siebie kombajn. Jednocześnie
usłyszałem gwałtowny sygnał ostrzegawczy od komputera pokładowego. Wcisnąłem
gwałtownie hamulec i spojrzałem na drogę. W ostatniej chwili ujrzałem
przerażającą istotę o trupiej czaszce, która oderwała się od samochodu przede
mną i runęła w stronę mojego auta w wyciągniętymi przed siebie kościstymi
rękoma. Poczułem, jak uderzam w auto przede mną i wybucha poduszka powietrzna.
-
Jak
się pan czuje?
Najpierw usłyszałem głos. Otworzyłem oczy i wielka
jasna plama powoli nabierała kształtów. Po chwili byłem wstanie rozpoznać i
zrozumieć, że to zatroskana twarz policjanta zaglądała przez rozbitą szybę.
Moja głowa była nienaturalnie skręcona w stronę okna, do którego zbliżył się
policjant. Musiał to być przerażający widok, bo policjant się cofnął z odrazą.
Chciałem się poruszyć, ale nie mogłem. Gwałtowna panika z wezbrała we mnie.
Poczułem jak przyspiesza mi serce. Moje oczy rozszerzyły się gwałtownie i to
zauważył policjant.
- Czy Pan mnie słyszy? Czy Pan może mówić?
Zamrugałem. Policjant spoglądał na mnie
zaniepokojony.
- Chyba nie.
Przesunąłem gałki oczne w prawo i w lewo. Aby
zaprzeczyć. Liczyłem w duchu, że mnie zrozumie.
- Oh – zatroskany policjant chwycił za
radiotelefon i wezwał pomoc – Proszę się nie martwić, pogotowie jest już w
drodze. – Zrobił krok w bok i nagle zawrócił - Ja nigdzie nie odchodzę. Obejdę
auto dookoła, aby upewnić się, że nie ma wycieków, ani że nic się nie pali.
Leżałem przerażony patrząc w rozbite okno, na
niebo i na pole rozciągające się przede mną. Tam trwały żniwa. Po polu poruszał
się kombajn, który wyrzucał naokoło tumany kurzu. Z południa, znad Ślęży
napływały powoli ciężkie chmury. Wychodziły za góry i powoli zajmowały niebo
przejmując zastępując jego błękit głębokim ciemnym granatem. Spostrzegłem też
mężczyznę w przydługiej kapocie, który stał pośrodku pola ze wniesionymi do
góry rękoma. Jego obecność musiała jakoś zdenerwował pracujących rolników, gdyż
w jego kierunku zmierzał już mężczyzna, który wysiadł z traktora. Ledwo uszedł
parę kroków, tuż za nim zmaterializował się ktoś trzeci z kosą w dłoniach i
jednym ruchem skosił głowę traktorzysty, która niczym piłka potoczyła się po
ściernisku. Z nieba runęły na nią czarne kruki i zaczęły ją pożerać, tłocząc
się przy tym okropnie. Nie wszystkie dostały się do pożywienia; niektóre tylko
krążyły nad głową. Patrzyłem na to w niemym przerażeniu. Niezdolny do wydania
krzyku.
-
O
kurwa – Usłyszałem głos policjanta z drugiej strony – Co tam się dzieje?!
Zorientowałem
się, że zrywa się do biegu i ujrzałem go, jak pędzi na pole wyciągając pistolet
z kabury. Mężczyzna w przydługiej kapocie stał z rozkrzyżowanymi nogami, miał
wzniesione ku górze ręce; z ust ku niebu płynął atramentowy snop jakiegoś
światła, który na niebie przechodził w wir tworzący ciężkie chmury burzowe.
Zaczynało się robić ciemno. Ten trzeci z kosą chyba ujrzał policjanta, bo
rozpłynął się w powietrzu na moich oczach. Policjant biegł przez pole. Nagle
potknął się i upadł. W tym momencie zmaterializował się nad nim ten trzeci z
kosą i odrąbał mu głowę. Nad polem pojawił się lej trąby powietrznej. Z
niebywałą szybkością przemieścił się w stronę kombajnu, który jakby niczego nie
świadomy przemieszczał się po polu. Trąba powietrzna, wzniecając tumany kurzu z
pędem uderzyła w kombajn porywając go ku górze.
Następnie wir ustał, a kombajn z olbrzymią siłą
runął na pole roztrzaskując się o ziemię. Wszystko to było nierealne. Leżałem i
patrzyłem jak mężczyzna w przydługiej kapocie opuszcza ręce, a chmury
rozstępują się po na niebie. W tym momencie uświadomiłem sobie, że on na mnie
patrzy i wskazuje mnie ręką. Ten z kosą spojrzał na mnie i rozpłynął się w
powietrzu, aby pojawić się tuż przed mym autem. Był to niski mężczyzna o
ziemistej cerze, z kłosami zbóż zamiast brody. Skrzywił głowę, a pełne zboża
kłosy złocistego żyta zafalowały na jego brodzie. Przyglądał się mi badawczo. Z
kieszeni wyciągnął osełkę i zaczął ostrzyć zakrwawioną kosę. Chciałem krzyczeć,
ale nie mogłem. Mężczyzna schował osełkę i przestawił kosę, aby była na sztorc.
Odsunął się i wziął zamach, aby mnie pchnąć i nagle znieruchomiał. Skrajem
drogi podeszła do niego starsza kobieta odziana w chustę niosąc kwiaty z
kłosami zburz w lewej ręce, a w prawej ściskała różaniec.
—-
Od tamtego wypadku minęło już 20 lat. Ja wciąż
żyłem, choć stan, w którym byłem, trudno nazwać życiem. Wegetowałem – to dobre
określenie mojego stanu. Byłem sparaliżowany. Maszyna pomagała mi oddychać.
Leżałem na łóżku niezdolny do ruchu czy też wyrażenia czegokolwiek słowami.
Rodzina oddała mnie do ośrodka pielęgnacyjnego i pozostawiła samemu sobie.
Opłacali oczywiście opiekę i w ten sposób oczyszczali swoje sumienie. Pewnego
dnia zawitał do mnie młody człowiek, który z uśmiechem na twarzy powiedział mi,
że zostałem zakwalifikowany do eksperymentalnego programu badawczego. Wszczepią
mi implant, dzięki któremu będę mógł się komunikować ze światem za pomocą
komputera. Protestowałem, ale nie mogąc wysłowić się, musiałem się zadowolić
niemym protestem. Panikę w moich oczach odczytano jako strach przed zabiegiem i
długo, choć życzliwie, tłumaczono mi, że nie mam się czego obawiać. Nie
rozumieliśmy się. Ja nie obawiałem się zabiegu, ale tego, że znowu będę w
stanie mówić. Sama operacja odbyła się bardzo szybko. Nieświadomy tego co się
ze mną działo, obudziłem się, jak mi powiedziano, po dziesięciu dniach w
momencie w którym nachylał się nade mną młody człowiek, który mnie powiadomił o
tym, że implant się przyjął.
- O widzę, że się Pan obudził – jego twarz
rozjaśniła się w szczerym uśmiechu. – Zaraz wypróbujemy implant.
- Nie – usłyszałem elektroniczny głos generatora
mowy, w momencie, kiedy podłączono mnie do komputera.
- „Nie”? To pierwsze słowa jakie wypowiedział Pan
od dwudziestu lat i od razu „nie”? – młody człowiek emanował optymizmem.
- Proszę mnie natychmiast odłączyć. Ja nie mogę
mówić! – moje myśli momentalnie wypowiadał komputer.
- Oczywiście, że Pan nie może mówić – młody
człowiek rozpromienił się – dlatego podłączyliśmy Pana do komputera, który
odczytuje elektryczne sygnały wysłane przez Pana mózg i przekłada je na język
binarny. Ten sygnał interpretowany przez komputer daje rezultat w postaci mowy,
którą wykonuje za Pana syntezator mowy – rozpromienił się w samozachwycie.
Kątem oka ujrzałem, jak ze ściany wyłania się
widmowa postać. Falowała cała, jak gdyby gorące powietrze przed nią rozmywało
jej kontury. Chuda twarzoczaszka obciągnięta skórą z pustymi czarnymi
oczodołami i bezzębna szczęka rozwarta w niemym krzyku dopełniały szaleństwa.
- Niech Pan uważa, za Panem! – krzyczałem w
myślach, a komputer wypowiadał to spokojnym głosem.
Młody mężczyzna uśmiechnął się, jakby usłyszał
pyszny żart. Odwrócił się i zamarł. Widmo było już przy nim, szponiaste dłonie
zachwyciły jego gardło i rozdarły na pół. Krew bryzgnęła na mnie.
- Ratunku! – leżałem bezczynnie, a przerażenie
kumulowało się w mojej głowie. Widmo pochyliło się nade mną i wyciągnęło
wtyczkę z mojej głowy. Zacisnęło rękę i usłyszałem:
- Nigdy tego nikomu nie opowiesz.
Komentarze
Prześlij komentarz