Ostatnie Dojo
Ostatnie Dojo .
Nie do końca
prawdziwe wspomnienie semiarium karate w Dojo Stara Wieś. 13-15 Września 2024
orku.
Wrzesień roku
pańskiego 2024 roku był to dziwny miesiąc, w którym to rozmaite znaki na niebie
i ziemi zwiastowały najście czegoś nieznanego. Miesiąc zaczął się od fali
tropikalnych upałów nigdy wcześniej nie spotykanej o tej porze roku, po której
nadeszła przerażająca prognoza o zbliżających się nawalnych opadach deszczu.
Dawno uśpione we Wrocławiu strachy przed wielką wodą, powróciły na powierzchnię
ludzkich rozmów, wypływając z głębin zapomnienia. Politycy i media prześcigały się w rysowaniu czarnych
scenariuszy. Tymczasem w samym Wrocławiu
nic się takiego nie działo, co miałoby wzbudzać obawy starych mieszkańców.
Także i my, nic nie robiąc sobie z przerażających wizji, zbieraliśmy się na
długo oczekiwany wjazd do Starej Wsi położonej na Wyżynie Przedborskiej w
dorzeczu Górnej Pilicy. Opuszczaliśmy Wrocław w doskonałych nastrojach, jaki towarzyszy
ludziom odbywającym podróż w nieznane. Dojo Stara Wieś zrobiło na nas
niesamowite wrażenie, które można opisać w prostych słowach oddających całość:
japońska wioska położona w sercu Polski. Treningi były ciężkie i wyczerpujące.
Formy kata, przeplatane z wyjaśnianiem pojęć i detali, mało komu znanych. Jednakże w naszej pamięci zapadł sobotni wieczór
a właściwie przerwany trening. Zaczęło się niewinne. Była wówczas chyba godzina
21. Trenowaliśmy wówczas kata i nagle zgasło światło. Salę treningową spowiły na
chwilę nieprzeniknione ciemności, które zostały rozświetlone słabym blaskiem świateł
ewakuacyjnych.
- Spokojnie – sihan
Radek wyprostował się – nic się nie stało, światło zaraz wróci. Sensei Paweł,
czy możesz się udać do recepcji aby dowiedzieć się co się dzieje
- Osu! – sensej Paweł
ruszył do wyjścia rozświetlając sobie dogę latarką zroioną z telefonu
komórkowego.
- Wracam wy do
gry! Ichi, ni, san.
Zgromadzeni
karatecy wykonywali kata w równym tempie, zgodnie z wykrzykiwanym rytmem, ich
ruchy były synchroniczne i precyzyjne, jakby byli jedną, doskonale zgraną
maszyną.
- Tam coś się
pali! – kilka osób podbiegło do okna po prawej stronie dojo. W ciemności na
wzgórzu gwałtownie migotał potężny ogień, który trawił dom na sąsiednim
wzgórzu, rozświetlając noc złowrogim blaskiem.
- Niech ktoś zadzwoni
po straż pożarną!
- Ludzie,
wracajcie do szeregów – sihan Radek starał się zapanować nad dezorganizacją
zajęć – czy ktoś widział sensej Pawła? Dobra ogłaszam przerwę. Sesiei Łukasz
idziemy.
Kiedy dotarli do
wyjścia z dojo spotkali grupę ludzi, która wskazywała coś głośno komentowała.
- Na co się
gapimy? – zagadał radośnie sihan Radek
- Tam coś się
dzieje – wskazałem na ścieżkę wiodąco do dojo, która biegł ktoś ubrany w białą
karategi.
- Sesnej Paweł
spierdala przed kucharkami? – uśmiech nie ustępował z twarzy sihan Radka – Wysłać
takiego i od razu coś nabroi.
- On coś do nas
krzyczy!
- Uciekajcie! –
przerażony głos dotarł do zgromadzonych, przeszywając noc jak ostrze.
- Co on mówi?
- Aby uciekać?
Po chwili zza
zakrętu wyłonił się sensei Paweł w porwanym karategi, pędzący co sił w nogach,
jego twarz wykrzywiona strachem.
- Uciekajcie!
Za nim, wyjąc i mamrocząc, wyłoniły się cztery pokraczne istoty, wyglądające jak brudni ludzie. Ich oczy płonęły czerwonymi poblaskami, a twarze wykrzywiała bezbrzeżna nienawiść. Ich ciała poruszały się w nienaturalny, szarpany sposób, jakby były marionetkami w rękach niewidzialnego lalkarza. Każdy ich krok wydawał się być zapowiedzią nadchodzącej zagłady.
***
Dopiero z dachu
dojo można było zorientować się w problemie. Tysiące istot, chodziły w
lunatycznym amoku, wyjąc przerażająco. Ich świecące w ciemności czerwonymi
ognikami oczy nadawały temu miejscu dynamicznego charakteru.
- Co robimy? - shihan Radek starał się nie pokazywać zdenerwowania.
- Ręka do góry
kto wie co tu się dzieje. Ręka do góry kto nie wie co tu się dzieje. I ręka do
góry kto ma w dupie tą całą sytuację. – zebrana na dachu gromada podzieliła się
na 3 obozy.
- Więc słucham
tych, co wiedzą co się dzieje!
- Ja uważam, że
jest to apokalipsa zombie – mały Karol wstał. Jego wypowiedzi towarzyszyła
chwilowa salwa śmiechu, która jednak momentalnie ucichła. Zgromadzeni patrzyli
w dół i bili się z myślami.
- Tych co nie wiedzą
nie pytam się o zdanie. A ci co mają w dupie apokalipsę zombie pytam się o
zdanie?
- W sensie?
- Co robimy?
- Może zejdziemy
i rozpędzimy towarzystwo?
Nastała
niezręczna cisza, wszyscy spoglądali na dół.
- Czy mamy
ochotnika?
- Ochotnika na
co?
- Aby zejść i porozmawiać
z nimi?
- Ja – odezwał się
sensei Łukasz.
Obserwowany przez
zgromadzonych na dachu karateków, sensei Łukasz opuścił się na ziemię i ruszył
w kierunku najbliższej istoty. Ona stanęła, spojrzała na niego swoimi martwymi,
czerwonymi oczami, przekrzywiając głowę w nienaturalny sposób, a następnie kłapnęła
głucho szczęką, wydając dźwięk przypominający łamanie kości. Wszystkie istoty
zamarły na ten upiorny dźwięk, ich ciała drgały w niepokojącym, synchronicznym
rytmie, jakby czekały na sygnał do ataku.
- Niedobrze –
wyrwało się komuś na dachu – Łukasz uciekaj
Istota gwałtownie
wyciągnęła swoje szponiaste ręce do przodu i rzuciła się na sensei Łukasza,
wydając przeraźliwy, nieludzki wrzask. Jej wycie przypominało dźwięk
zarzynanych knurów, a wraz z nią, przy tym piekielnym skowycie, ruszyła cała
wataha. Ich czerwone, płonące oczy i wykrzywione twarze pełne nienawiści
sprawiały, że każdy krok w ich kierunku był jak zbliżanie się do samego piekła.
- Walczył
dzielnie – smutnym głosem skomentowałem – odwracając głowę od pożeranego rzez
istoty ciała sensej Łukasza.
- Czy mamy
jeszcze jakieś głupie pomysły?
- Trzeba wytrwać
do rana! – mały Karol, wydawał się obeznany z sytuacją. – One boją się słońca.
Słońce świeciło
mi w twarz. Powoli otworzyłem oczy. Pierwszej percepcji świata towarzyszył ból
głowy.
- Oj ktoś tu
wypił za dużo – uśmiechnięta brodata twarz pochylała się nade mną
Komentarze
Prześlij komentarz