Oddech Smoka - czyli irracjonala relacja z wyjazdu na OGÓLNOPOLSKIE SEMINARIUM OYAMA PFK W KUMITE Kraków 2024

 


Poranek

“Boję się rano wstać, boję się dnia, codziennie rano boję się otworzyć oczy, ze strachu przed świtem, zupełnie nie wiem, co zrobić z nadchodzącym dniem. No nie mogę. (O kurwa… W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego). Mam niby jakieś obowiązki, a przecież – pustka, jakby zupełnie nie miało znaczenia czy wstanę czy nie wstanę, czy zrobię coś, czy nie zrobię (ja pierdolę), higiena, jedzenie, praca, jedzenie, praca, palenie, proszki, sen. (Ja pierdolę, kurwa).” Dzień Świra

Oto i  nadszedł ten dzień, bo jak ma coś nadejść to nadchodzi. Tak głosi mądrość ludowa i w zależność od tego jaki to lud, to  mądrość jest taka, jak każdy widzi. W tym dniu, a była to sobota, obudziłem się jak zwykle o poranku, choć godzinę 5:50 w sobotę trudno nazwać porankiem. Wszak jest to środek nocy dla umordowanego pięciodniowym tygodniem pracy ludu roboczego. Wstałem lewą nogą, bo zazwyczaj tak wstaję, szybkim ruchem poprawiłem jaja, co by mi się nie gniotły i udałem się po poranną kawę. Pokrzepiony zbawiennym naparem i pełen wiary we własne siły udałem się z ciężką torbą treningową do mojego samochodu, aby przemieścić się w miejsce zbiórki. Na Kazanowie czekał już na mnie sensei Sebastian wraz z awangardą naszego klubu, czyli senpai Mateuszem, znanym i cenionym sportowcem oraz senpai Łukaszem – nieznanym, ale patrząc na jego mercedesa na pewno szybko zostanie docenionym członkiem klubu. Wszak snesiej Jan III Sobieski spoglądający z wielokrotności nominału złotych polski, wyrażonego w mocy zaklętej w tym czterokołowym mercedesie  potworze,  na pewno zadba o promocję. Posileni zbawiennymi pączkami z piekarni Hert zapakowaliśmy się w doskonałych humorach i ruszyliśmy autem pełnym pozytywnych emocji, jakie towarzyszy młodym napalonym chłopcom jadącym letnie wakacje do Mielna.

Droga

“O Nowej to Hucie piosenka, o Nowej to Hucie melodia, a taka jest prosta i piękna”, jak ch…

No to ruszamy! Kierunek Kraków, dawna stolica Polaków, a zasadniczo Nowa Huta, bo tam kryje się hala sportowa o tajemniczym kryptonimie Com, Com Zone. Nazwa brzmi jakbyśmy jechali do jakiegoś IT hubu, ale nie daj się zwieść – to zwykła betonoza, tuż obok stadionu Hutnika Kraków. Pędzimy więc, ile koń mechaniczny da radę, debatując o rzeczach ważnych, błahych i kompletnie absurdalnych

- A widziałeś?

- No…

- Ale co?

- Nie bo tamto.

Demony

“Chcesz kontynuować tę dysputę teologiczną w wozie, czy w pierdlu z gliniarzami?” Vincent Vega, Pulp Fiction

Od pewnego czasu w klubie zmagamy się z problemem zagrożeń duchowych występujących w sztukach walki. Żyliśmy w błogiej nieświadomości, rozkoszując się treningami karate, niczym zwierzęta rzeźne w okresie hodowlanym, które nie mają pojęcia co ich czeka. Pewnego dnia, jeden z kolegów zerwał zasłonę iluzji i artykułem z Radia Maryja uświadomił nam, że problem istnieje. Natychmiast w klubie zawiązały się dwa stronnictwa, badające sprawę rzekomych zagrożeń duchowych. Negacjoniści odrzucił z gruntu fałszywą tezę o negatywnym wpływie karate na duchowość chrześcijańską. Drugie stronnictwo, dodajmy jednoosobowe, ostrzegało, przestrzegało. Podróżując więc do Krakowa autostradą A4, przy prędkości 232km/h osiągnęliśmy stan głodu odpowiedzi na dręczące nas pytania. 

- Hey Sir! Wyszukaj film o zagrożeniach duchowych i karate - ryknąłem. Niestety Siri znalazła ks. Piotra Natanka. W samochodzie zaległa złowieszcza cisza. Mrok przekazu księdza youtubera otulał nas, niczym ciężka zasłona, a każdy dźwięk zdawał się być echem czegoś nieznanego. Czy lata treningów przygotowały nas na przyjęcie prawdy? Serce biło szybciej, a powietrze wypełniał niepokój. Cienie na przedniej szybie mercedesa. Jakiś robal rozbił się o nią , a my, wpatrzeni w drogę przed nami, czuliśmy, że coś nadchodzi. Coś, co zmieni wszystko. Czy byliśmy gotowi stawić czoła temu, co kryło się w tym krótkim filmiku?

- No dawaj - nie wytrzymał Sebastian. Po krótkiej reklamie środków na żylaki odbytu ukazała się n twarz ks. Piotra. Z powagą, godną najwyższej sprawy, opowiadał o demonicznych wschodnich sztukach walki. Jego głos brzmiał jak szept z zaświatów, a każdy wyraz zdawał się przeszywać mrok nocy. W pewnym momencie, z przerażającą precyzją, powołał się na świadectwo egzorcystów. Ich relacje były pełne grozy, kiedy wypędzany demon, z głębi cienia, wykrzyczał: “Moje imię to… karateee!”

Cisza, która zapadła po tych słowach, była ciężka i pełna niewypowiedzianego lęku. Czy to możliwe, że sztuki walki kryją w sobie coś więcej niż tylko technikę? Czy byliśmy gotowi stawić czoła tej mrocznej prawdzie?

 To był ten moment, kiedy eksplozja śmiechu wstrząsnęła wnętrzem auta. Demon prędkości opanował kierowcę, który wcisnął gaz do dechy. Siła przyspieszenia wbiła mnie w fotel i poczułem, jak mózg spływa mi do dupy.

-  A jednak te środki na żylaki odbytu się przydadzą. – wskazałem na licznik samochodu.

- Sensei Sebastian egzorcyzmował kierowcę lamentacjami, zaklinał aby zwolnił, błagał, groził, zachęcał i dopiero litania to nieoznakowanych policjantów uwolniła nas od zabójczej prędkości 232 km/h.

- A Ty wiesz, że przekroczenie dopuszczalnej prędkości o 50 skutkuje odebraniem prawa jazdy? - sensei pochylił się ku kierowcy, niczym kruk do jedzenia

- Wiem - senpai Łukasz uśmiechnął się- Dlatego przekroczyłem prędkość o o 100km.

Kraków

„A w Krakowie na Brackiej pada deszcz. Gdy konieczność istnienia trudna jest do zniesienia. W korytarzu i w kuchni pada też.” Grzegorz Turnau

No i jesteśmy w starożytnej stolicy Polaków. Mieście króla Kraka i Smoka Wawelskiego. Miejscu akcji wielu książek i filmów. Pędzimy ulicami, zwinnie lawirując pomiędzy samochodami, aby zdążyć na czas. Tam, hen daleko, pod betonowym dachem, zapewne czekają na nas koledzy i koleżanki. Po przyjeździe okazało się, że jednak nie czekają. Każdy zajmował się własnymi sprawami a oczekiwane przez nas powitanie przerodziło się w zwykłe potrząsania dłoni. Ot zderzenie z rzeczywistością. Aby jednak zwrócić na siebie uwagę, zaparkowaliśmy na trawie i dzięki temu zdobyliśmy garść uwagi. Droga z parkingu na salę nie była długa, choć mnie zatrzymała walka z aplikacją do zamawiania jedzenie. Jeszcze na parkingu odbyliśmy szybką naradę i męską decyzją uznaliśmy, że w takim dniu, kiedy pot i łzy płyną z karateki, najlepszym posiłkiem będzie mega kebab w tortilli z frytkami, bez warzyw. Wiadomo, surowizna szkodzi. Frytkami i mięsem z kebaba nikt nigdy się nie zatruł. Wprawdzie sensei Sebastian protestował, powołując się na jakieś tam zasady racjonalnego żywienia, ale przegłosowaliśmy go i kebab został zamówiony. Sama Com, Com Zone robi wrażenie instytucji niedokończonej. Industrialny beton, jakieś tam sale. Przebierać mi się przyszło w pustej sali do fitnessu. Kiedy zostałem tam sam, otoczony lustrami, zacząłem prężyć muskuły, ściągając koszulkę na następnie poszukiwać idealnego selfie, które by podkreśliło moją muskulaturę. Nie wiem czemu takiego nie znalazłem. Światło było podłe, lustra zepsute, bardziej podkreślały mankamenty sylwetki, wiszący brzuch, niż stalowe ramiona. Bardzo nietrafione miejsce. Zniechęcony udałem się na salę, wpisałem na listę i rozpocząłem rundę po znajomych szczerząc zęby i wymieniając się bakteriami poprzez uścisk dłoni.

Trening.

Bill: Pai Mei nauczył cię techniki Pięciu Punktów Rozsadzających Serce?

Panna Młoda: Oczywiście, że tak.

Bill: Czemu mi nie powiedziałaś?

Panna Młoda: Nie wiem… Ponieważ jestem… złym człowiekiem.”

Trening był intensywny, co tu dużo mówić. Podskoki, pajacyki, machanie rękami, tu kopnij, tam cofnij, tu walnij, zamarkuj, uderz, przyjmij. I tak przez dobre 2h. Pot lał się ze mnie, a obolałem od uderzeń senpai Łukasza uda, powoli podpowiadały mi, że chyba nie będzie to łatwa sobota. Przetrwałem, jednakże pierwszą cześć treningu. Wybiegłem co sił przed halę sportową, gdyż Jakub, dostawca jedzenia już tam czekał. Kebaby okazały się wielkie, niczym przyrodzenie słonia. Kiedy wracałem na salę, z zazdrością patrzyli na mnie koledzy czekający w kolejce.  Kebab okazał się olbrzymi. Tortilla wypchana mięsem i frytkami, mocno skąpana w sosie czosnkowym. W miarę jedzenia, docierało do mnie, że nie był to idealny wybór przekąski. Aby uratować sytuację, postanowiłem udać się do samochodu, gdzie mieliśmy przezornie schowane puszki napoju energetycznego. Tam tez spotkałem czcicieli grochówki, którzy na niewielkiej kuchence turystycznej podgrzewali przywiezioną w słoikach zupę. Już wtedy domyślałem się, że będzie to ciche starcie gigantów.

 

Oddech smoka.

„Przez żołądek do serca nie trafisz do mnie

Przez żołądek po rozstanie

Pytasz, czy czuję dreszcz i bicie serca twego

Ja nie czuję nic tylko z ust twych odór sosu czosnkowego”

Nocny Kochanek, Dziewczyna z Kebabem.

 

Jakim błędem było zjedzenie gigantycznego kebabu przekonałem się podczas rozgrzewki. Podskoki i skoki nie szły mi. Czułem ciężar mięsa wołowego w otoczce z sosu czosnkowego. Czułem, jak frytki mieszają się z gazem red bula. Czułem, jak wyzwala się we mnie dzika siła, oddech smoka. Brzuch jakiś taki nabrzmiały, gazem wypełniony.

- I markujemy cios, potem wypłata – shita na wątrobę i mawashi geri gedan – Shihan Szulc z entuzjazmem pokazywał kombinację.

- To co panie Piotrze – usłyszałem jak zawsze głos senpai – walimy mocno.

- A jakże - byłem wówczas pełen optymizmu.

Kiedy pięść senpai Łukasa wchodziła w moje trzewia, ponownie przypomniałem sobie o kebabie. Pod siłą uderzenia, poczułem, jak wypuszczam gazy bojowe tyłem aby nabrać lekkości ciała i jednocześnie oddaję paszczą oddech smoka.  Mgła w oczach senpai uświadomiła mi siłę oddechu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ostatnie Dojo

Maślane Cisteczka - bajka dla dzieci 4-10 lat. Praca konkursowa na konurs Piórko 2025