Wigilia u teściów - świąteczne opowiadanie grozy.
- Pamiętaj co
Tobie mówiłam – była w pokoju obok i stroiła się przed lustrem – Ojciec nie
znosi hałasu podczas kolacji. Szczególnie nie lubi odgłosu uderzania sztućców o
talerz. – Wyszła z pokoju ubrana w długą suknię, która podkreślała jej talię. –
Postarasz się? – odwróciła się do mnie plecami i podała srebrny wisior. Ostrożnie
położyłem go na jej białej szyi i zacząłem mocować się z zapięciem. Odgarnęła
włosy, które pachniały jaśminem. – Nic nie odpowiedziałeś! – odwróciła się i
spojrzała mi prosto w oczy.
- Obiecuję. Ale
wydaje mi się, że przesadzacie. Ojciec nie może Was tak traktować.
- On taki nie
jest. Tylko w wigilię. No chodź, bo się spóźnimy.
Pocałowała mnie w
policzek i ruszyła do drzwi.
- Przecież jest dopiero
piętnasta – spojrzałem na zegarek.
- Ale jak
dojedziemy będzie zachodzić słońce i zdążymy na pierwszą gwiazdkę, głuptasie.
***
Podróż przez
miasto powinna być o tej porze przyjemna. Tymczasem ruch był olbrzymi i
staliśmy w korku na ulicy Lotniczej tuż przy stadionie.
- Coś się stało –
wskazałem na niebieskie światła pulsujące z przodu.
- Wypadek –przełączyła
stację w poszukiwaniu kolęd – Zobacz, wigilia a nie wszędzie grają kolędy.
- Wiesz, bo
zasadniczo w Kościele, kolędy gra się dopiero od pierwszego Dnia Bożego Narodzenia.
- Ty jesteś
zawsze taki pryncypialny – klasnęła w dłonie, kiedy w radio poleciało Last
Christiams zespołu Wham!
Staliśmy już 20
minut w jednym miejscy. Nerwowo spoglądała na zegarek.
- Spóźnimy się – nerwowo
przeglądała mapy Google w poszukiwaniu innej trasy – Zjedź tutaj w prawo. Ej ty
– otworzyła okno i wskazała kierowcę obok – Tak ty, przesuń się, ja rodzę.
Muszę do szpitala!
Kierowca pomanewrował
samochodem i mogliśmy przejechać.
- Kłamczucha – spojrzałem
na nią, kiedy dojechaliśmy do świateł.
- Tato nie lubi
spóźniania się na Wigilię.
- Twój tato chyba
niczego nie lubi.
- Pokochasz go,
on tylko jest taki nerwowy w wigilię.
***
- W końcu
jesteście – mężczyzna odsunął bramę i wpuścił nas na podwórze.
- Był wypadek –
pocałowała go w policzek – To jest Tomasz. Mój chłopak – wskazała na mnie.
To było raczej
chłodne powitanie. Bez emocji. Tak jakbym był nie mile widzianym gościem. Dom
był niewielki, parterowy. Zlokalizowany na końcu Wrocławia. Urządzony w starym
stylu. W dużym salonie był wielki stół, nakryty białym obrusem. Choinka stała w
rogu przy kominku. Rodzina powitała mnie z dystansem. Dzieliliśmy się opłatkiem
i miałem wrażenie, że totalnie tu nie pasuję. Najpierw podano barszcz z
uszkami. Łyżki były drewniane i nabieraliśmy uszka z jednej, wielkiej
plastikowej misy. Strasznie dziwny to zwyczaj. Wkładaliśmy łyżki i wyławialiśmy
uszka. Potem podano krokiety na srebrnej paterze, które jedliśmy palcami. W
końcu pojawił się karp. Jedliśmy w niezręcznej ciszy. Czułem się dziwnie,
jakbym był uczestniczył w stypie a nie radosnej wieczerzy wigilijnej. Wtem,
odgłos uderzenia noża o talerz porwał cisze i wszyscy zamarli.
- Przepraszam
tato – rozpłakała się wstając od stołu. Spojrzałem na jej ojca gotowy do
awantury, ale zamarłem, kiedy zobaczyłem jego oblicze. Wypełnione było bolesnym
smutkiem i cierpieniem.
- Zjedzmy do
końca. Mleko już się wylało. Czasu nie cofniemy. Nic już tego nie zmieni. –
Głośnym uderzeniem noża o talerz odkroił karpia i bez obierania ości wcisnął
kawałek od ust, żując go i krzywiąc się przy tym.
Ona płakała i w
spazmach rzuciła się w ramiona matki, która również płakała. Ryczała jej
siostra i brat.
- Ale czemu taki
płacz – niepewnie spojrzałem na jej rodzinę – to tylko niewielkie faux paux podczas
jedzenia. – nie dokończyłem myśli. Jej ojciec wstał od stołu i drżącym z nerwów
uniesionym głosem powiedział.
- To nie jest żadne
faux paux, młody człowieku. Nie jesteś z rodziny. Nie masz zielonego pojęcia co
się zaraz tu wydarzy.
- Ale co się ma
wydarzyć? – wstąpiła we mnie odwaga – Taka afera z powodu uderzenia nożem o
talerz? – ostentacyjnie zacząłem uderzać nożem o talerz, aby sprowokować
awanturę. Zamarłem jednak patrząc na rozpogadzającą się twarz jej ojca.
- Dziękuję Tobie,
młody człowieku, za dar, który właśnie uczyniłeś. – podszedł do mnie i uścisnął
mnie serdecznie. – Napijmy się – wskazał barek obok kominka.
Stałem zbity z
tropu patrząc na pełne miłości twarze jej rodziny.
- Tato ja nie
chcę – krzyczała ciągle płacząc. – Ja się nie zgadzam!
- Ty nie masz nic
do gadania – podał mi kieliszek – Napijmy się za naszego bohatera! – uniósł kieliszek
w geście toastu.
- Ale o co
chodzi? – nie wiedziałem co się dzieje.
- Ah już o nic. –
Ojciec nalał sobie kolejnego. – Jakoś musimy to przetrwać – mamrocząc do
siebie, wypił jeszcze raz.
- Mamo powiedz
mu! Mamo ratuj!
Matka przytuliła
ją do piersi i spojrzała smutnym wzrokiem na mnie.
- Dziś umrzesz – jej
twarz była pełna bólu i cierpienia. – Wziąłeś na siebie winę za nasze grzechy.
- Co wy gadać za
bzdury! Wychodzę stąd!
Silne uderzenie
zwaliło mnie z nóg.
- Śpi?
- Tak, podałam
jej środki nasenne. Obudzi się rano jak będzie po wszystkim. O zobacz odzyskał
przytomność.
- Jak się czujesz
Tomasz? Ah właściwie to nie na znaczenia bo zaraz umrzesz.
- Zamierzacie
mnie zabić? – spojrzałem spod byka na ich smutne twarze.
- Broń boże –
ojciec wstał i otarł mi twarz. – Nie jesteśmy mordercami. Ale musisz dziś umrzeć.
- Nic nie
rozumiem.
- Powiedz mu,
prawda mu się należy – matka wstała i nalała sobie wina do kieliszka.
- Prawda. Czym
jest prawda? Wiesz kto wypowiedział te słowa?
- Piłat.
- Tak Piłat. To
co Tobie teraz powiem, jest prawdą. Przerażającą, nierealną historią ale
prawdą. Wiele lat temu, tuż po wojnie, w
tym domu i w tym pokoju wydarzyło się coś, co położyło się cieniem na całe
nasze życie. To była wigilia 1945 roku tuż po wojnie. Podczas wieczerzy
wigilijnej, do drzwi naszego domu zapukał nieznajomy rosyjski żołnierz. Moi
dziadkowie bali się i nie wpuścili go do środka. Wiesz jakie były wówczas
czasy. Ten żołnierz, nie był żołnierzem – objął rękoma głowę szukając słowa –
był Nieznajomym, Samotnym Wędrowcem, który będąc w potrzebie odwiedził naszą
rodzinę tamtego wieczora. Nie wpuszczając go, wskazali moi dziadkowie wzgardę
wobec odwiecznej tradycji i sprowadzili na siebie wielką klątwę. Co roku,
przychodził do nas, zwabiony hałasami wieczerzy wigilijnej i pożerał jednego z domowników.
Wiem, trudno w to uwierzyć. – Nalał sobie
kolejny kieliszek. – Kiedyś nie przyszedł. Mój dziadek odkrył, że klątwę w
wigilię wabią odgłosy jedzenia. Od tamtej pory przestrzegamy się przed jakimikolwiek
hałasami. Ale dziś, on przyjdzie.
Spojrzałem na
nich Ich oblicza nie wyrażały szaleństwa ale smutek i nieznany mi ból.
- A nie prościej
by było nie obchodzić wigilii w domu?
- Ależ próbowaliśmy
– uśmiechnął się smutno – wówczas działy się straszne rzeczy. Kto nie przebywa
w tym pokoju w wieczór wigilijny od zapadnięcia zmroku do północy, ten zginie w
okrutnych męczarniach. Mój brat, spóźnił się i zginął na podwórzu na oczach
rodziców. Bawił się z kolegami na górce przy szkole. Jeździli na sankach. Zapomniał
się w zabawie. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że klątwa działa w ten sposób. Kiedy
wracał do domu, coś rozerwało go od środka na oczach rodziców tuż przed
wejściem. Potem pojawił się Nieznajomy i pożarł resztki. Moja babka umarła tego
dnia na zawał. Milicja zabrała ojca do więzienia. Kolejnych świąt nie przeżył w więzieniu.
- To brzmi
nierealnie. Wypuśćcie mnie, a ja o wszystkim zapomnę.
- To tak nie
działa. Hałasując sprowadziłeś na siebie klątwę. To jest my albo Ty, a wybór
jest prosty choć bolesny.
Ktoś zapukał do drzwi.
Ojciec zamarł w pół słowa.
- Przyszedł. Wpuść
go. – pchnął matkę w kierunku drzwi. Sam cofnął się pod okno. Wraz z otwarciem
drzwi, zimno wtargnęło do środka. Zrobiło się też ciemniej. Jakby cienie stały się
głębsze. Czarniejsze. Światło wydawało się przegrywać walkę z ciemnością, która
wlewała się do pokoju. Matka podbiegła do ojca. Spojrzałem do wejścia w
drzwiach stał ubrany w porwane szaty jakiś człowiek. Na głowę miał kaptur a
twarz jego była skryta w mroku. Kiedy przekroczył próg poczułem wielki smutek i
przygnębienie. Jak gdyby z każdej mojej części ciała uciekła radość życia.
Wchodząc ściągnął
kaptury. Jego głowa nie przypominała ludzkiej. Była czarna, pozbawiona włosów.
Oczy przypominały oczy muchy a twarz miał pociągłą. Nie miał warg a usta były
pełne długich ostrych zębów. Spojrzał na ojca, który drżącą ręką wskazał mnie, przytulając
jednocześnie matkę do siebie.
Szarpałem się krzycząc
ze strachu, kiedy podchodził do mnie. Wrzeszczałem, kiedy schwycił mnie za rękę
i ugryzł w przedramię. Potworny ból targał mym. Wrzeszczałem, kiedy pożerał
mnie żywcem.
- Przeklinam Was,
którzy zbrukaliście pradawne prawo gościnności – wycharczałem, kiedy jego zęby
zagłębiły się moje krtani.
Komentarze
Prześlij komentarz