Ciężki grudniowy poranek - mini-opowiadanie
Tego dnia
obudziłem się w fatalnym nastroju. Automat do kawy odmówił współpracy, żądając
uzupełnienia wody. Nie udało mi się to i przeklinałem na czym świat stoi
wycierając kałużę pod ekspresem. Powinienem był wczoraj pójść wcześniej spać.
Nie mogłem się dobudzić. Kiedy wreszcie udało mi się już zrobić tą przeklętą kawę,
podniosłem rolety i spojrzałem na świat, budzący się do snu. To był szary,
grudniowy poranek. Pozbawiony radości i optymizmu. Niebo zasnute było ołowianą
kurtyną ciężkich chmur i dżdżyło na domiar złego. W taki dzień jak dzisiaj,
kolorowe butelki po alkoholu, walające się po trawnikach są bardziej widoczne.
Przekląłem w duchu poranną zmianę i ruszyłem do łazienki, odstawiając
jednocześnie niezdarnie kubek, który z trzaskiem upadł na podłogę.
Pasta do zębów ma
okropny smak. Jej twórcy powinni żreć ją za karę. Ale zamiast tego, produkują
reklamy, na których doskonali ludzie, szczerzą w doskonałym uśmiechu idealnie
białe zęby. Spojrzałem na moje, niekompletne i nierówne.
- Kurwa –
zrzuciłem piżamę i nago poszedłem do pokoju, aby się ubrać. Skarpetki jak
zwykle ciężko się zakładały. Leżałem na łóżku nogami do góry, mocując się ze
skarpetą, która pękła. W złości zwinąłem ją w dłoni i rzuciłem o ścianę.
Wybrałem te krótkie, letnie. Co z tego, że jest zima.
Stałem na
przystanku z ludźmi i czekałem na autobus, który spóźniał się jak co dnia.
Zastanawiałem się co mnie powstrzymuje, aby pójść piechotą na pętlę tramwajową.
Przecież to blisko, a ja zawsze jeżdżę autobusem. Siła przyzwyczajenia. Ta sama
rutyna, ci sami ludzie, te sam kierowca.
Tym razem podróż
była inna. Kierowca jakby bardziej nerwowy, manewrował gwałtownie. Rzucało nami
wewnątrz, rozbijało nas o ściany i krzesła. Podniosła się wrzawa, ktoś zaczął
walić do szoferki. Gwałtowny krzyk wyrwał mnie z marazmu. Ludzie tłoczyli się w
moją stronę. Ktoś krzyczał, aby uciekać. Pchali się na mnie, a ja na nich. Niby
czemu miałem im ustąpić? I nagle nieludzki wrzask na chwilę nas zatrzymał, a
potem wiara ruszała na mnie ze zdwojoną silą. Coś strasznie wrzeszczało na
początku autobusu a ludziom udzieliła się panika. W końcu ktoś pociągnął
hamulec bezpieczeństwa, rozepchaliśmy drzwi i wybiegliśmy na ulicę. Biegłem z
innymi, nie oglądając się za siebie, ale ciekawość wygrała. Odwróciłem się i
ujrzałem kierowcę autobusu, a właściwe to, czym się stał, jak rzuca się na
pierwszego z boku pasażera i wgryza się mu w tętnicę szyjną. Po chwili z
opętańczym wrzaskiem rzucił się na drugiego, a pogryziony wcześniej przez
niego, wstał i tryskając krwią rzucił się na najbliższą osobę. Więcej mi nie
było trzeba, rzuciłem się pędem przez osiedle do domu, mijając podobne sceny co
kilka metrów. Kiedy dotarłem do domu, zaryglowałem drzwi i poprzez uchyloną
roletę podziwiałem świat w szaleństwie. To był zły poranek.
Komentarze
Prześlij komentarz