Recenzja - The Unholy Trinity Tour 2025: Behemoth, Satyricon i Rotting Christ – Wrocław 25.04.2025
The Unholy Trinity Tour
2025: Behemoth, Satyricon i Rotting Christ – Wrocław 25.04.2025
Zastanawiałem się
jak napisać recenzję z widowiska muzycznego, skoro takiej recenzji nikt ode
mnie nie oczekuje? Co miałoby sprawić, że czytelnik, przyzwyczajony bardziej do
moich horrorów, zechciałby poświęcić chwilę na zrozumienie emocji, jakie mną
targały w ostatni piątek? Po dłuższym namyśle, doszedłem do wniosku, bo zawsze
się do czegoś dochodzi, że mam doskonałą legitymację do napisania recenzji, bo
ja tam byłem.
Był tam! Też mi coś! – zirytowany czytelnik,
zapewne uniesie się na krześle i uchylając pośladka da upust swojej frustracji,
poprzez odgazowanie części jelita grubego, z gazów powstających w wyniku
procesów trawiennych. Tak, fakt
uczestniczenia w wydarzeniu, może się wydać banalny, ale ile to recenzji książek,
filmów czy wydarzeń zostało napisanych przez autorów, którzy treści
recenzowanej nie doświadczyli? Wiadomo,
artyści recenzji spontanicznych, niezależny unikają, z prostej przyczyny „Więc
dlatego z punktu mając na uwadze, że ewentualna krytyka może
być, tak musimy zrobić, żeby tej krytyki nie było. Tylko
aplauz i zaakceptowanie.” Rejs.
Zacznijmy więc od
recenzentów wydarzenia, którzy w wydarzeniu nie wzięli udziału. Krucjata
różańcowa. „Nie godzimy się na bluźnierczy terror antykatolickich zespołów.” grzmiał
przez megafon pan w prochowym płaszczu. „Nie ma miejsca w przestrzeni
publicznej na zło”. „Nie pozwolimy, by Polska była nękana przez szatana".
Trzeba spalić metalowców na stosie – zapewne diabelski głos, podszyty łatką miłosierdzia
szeptał owemu panu do ucha to co miał powiedzieć. Na stronie Polska Katolicka napisano w recenzji
wyprzedzającej koncertu „Matka Boża ostrzegała w objawieniach w Fatimie i Quito
przed czasami, w których diabeł będzie próbował zniszczyć Kościół poprzez
bluźnierstwa i profanacje. Te czasy nadeszły. Nie możemy być obojętni!”. Problem
w tym, że w wyniku takich działań powstała muzyka metalowa, jako sprzeciw
przeciwko świętoszkowatym ludziom, którzy z hasłami na ustach zakazują wszystkiego. Z pewnością organizatorom przyświecała w
głowie idea nie pochodzenia biblijnego „Są dnie, kiedy nawiedza mnie uczucie,
czarniejsze niż najczarniejsza melancholia – pogarda ludzi” F. Niestche.
Ale do rzeczy. „To
my ziemi naszej sól, z brudnych ulic i zapadłych dziur”. Więc stało tam
towarzystwo. Średnia wieku tak grubo ponad plus 45. Pierwsza refleksja, bo ja
człowiek refleksyjny jestem, to fakt, że otaczaj mnie „fajno Polacy”. Wbrew
temu, co krzyczeli ludzie z Krucjaty Różańcowej, na koncerty metalowe w dzisiejszych
czasach przychodzi wykastrowane towarzystwo. Metal, diabeł i inne tego typu
duperele są częścią main streamowego ścieku i nie są już elementem rebelii. Ba
powiem więcej, rebeliantami na tle powszechnie zaakceptowanego zachowania
jawili się ci co protestowali. W Polsce kontestacja rzeczywistości i kontrkultura,
zostały zniszczone przez Przystanek Woodstok i późniejszą jego mutację. Dziś to komercja i main stream w najgorszym
wydaniu. „Nie próbuj nigdy iść pod prąd. Nie próbuj nigdy szukać przyczyn”. Metal
sprzedaje się dobrze. Przewidywalne do bólu zachowania konsumentów, powodują
to, że łatwo się to sprzedaje. „Serce mam czarne bardziej niż smoła. Czarniejsze
jest od Michaela Jacksona. Czarne mam myśli i humor mam czarny. Trochę dla jaj,
a trochę na żarty. Film każdy obejrzę, gdy jest czarno-biały. Chociaż mnie
wkurwia, że jest tam też biały. Słucham namiętnie czarnego metalu. Nie jestem
gejem, a śnię o Nergalu” jak śpiewał Krzysztof Sokołowski z Nocnego
Kochanka.
W Hali Stulecia
byłem na koncercie dawno temu. Ostatnio byłem tam na wydarzeniu muzycznym
noszące miano metalu w latach 90tych, kiedy nazywała się Halą Ludową. Wówczas grał Vader, Canibal Corpse i Immolation.
Potęga death metalu. Riffy gitarowe miażdżące czaszkę, Sięgające
połowy hali, kolumny Marshal’i . Wibrujące we wnętrzu flaki od gitarowego zgiełku.
Oczekiwałem tego samego. „Ten gitarowy
huk , jak ryk wściekłego lwa, to heavy
metal rock”. Niestety dzisiaj grają cicho. Za cicho jak dla mnie.
Ten wieczór, to
miała być orgia black metalu. Dla mnie, wychowanego na nowej fali norweskiego
black metalu z lat 90tych, na płonących kościołach, samobójstwach i
samookaleczeniach muzyków, była to swego rodzaju podróż sentymentalna. Wszak
Rotting Christ i Satyricon były legendami z tamtych czasów. Tymczasem „You call your metal black. It's just
plastic lame and weak.” Jak darł
mordę Nocturno Culto w utworze Too old, too cold, formacji Darthrone. I to by
mogłby być koniec recenzji, gdyby nie potrzeba dalszego podzielenie się z czytelnikiem
tego co widziałem.
Piątkowy wieczór
otworzył Rotting Christ – legenda greckiego black metalu. Ich muzyka, która
przez lata ewaluowała doskonale sprzedaje się na żywo. Jeden z nielicznych
klasycznych składów metalowych, gdzie cały zespół ma długie włosy. „Echoes
strike my head, whispers torment my ears.
Father, you may be gone, your voice is still here, so near.Like father, like
son” , zabrzmiało “rytmicznie” jak powiedział mój kolega Michał. I miał rację, czysta niegdyś metalowa energia, jaką miał w
sobie ten zespół na doskonałym „Triarchy of the Lost Lovers” została
uzupełniona melodiami, chórami męskimi rodem z muzki kościelnej (tej
ortodoksyjnej). Dobrze się tego słucha, ale z back metalem niewiele to miało
wspólnego. Czas mijał szybko. Wokalista mówił, że nas kocha, ja niekoniecznie
podzielałem jego uczucia. Za dużo plastiku, za dużo muzyki dodanej z mp3 aby uzupełnić
niewielki skład. W latach 90tych na koncertach Rotting Christa lała się krew,
publiczność dokonywała aktów samo okaleczania a teraz śpiewała. No trudno, to sen
e wrati, pomyślałem na koniec nucąc sobie „Like father, like son”. W sumie mi
się podobało, bo ja też się starzeję.
Po Grekach,
przyszedł czas na Norwegów. To właśnie z powodu Satyricon ja przyszedłem na ten
koncert. Czekałem długo i się doczekałem. Pierwsze wrażenie szok. Coś jak na pierwszej
randce z bzykaniem, człowiek nastawia się na wielkie sprawy a tam smutna niespodzianka,
No i to mnie spotkało. Satyr a wałaściwe Sigurd Wongraven wyskoczył na scenę w
swojej dżinsowej katanie, z kilkoma naszywkami, przypominając retro metalowca z
lat 80tych. Patrzyłem na niego i coś mi nie grało. Jakaś niezdarność w ruchach,
może się krępował. Ale coś znajomego w tym było i kiedy zrozumiałem, zamarłem.
On, legendarny Satyr, człowiek w legenda przypominał mi ruchami Zenka Martynika.
What the fuck?- powiedziałem do siebie patrząc na idola moich młodzieńczych
lat, który ruszał się teraz jak Stachurski na tegorocznym sylwestrze z TVP.
Brakowało jeszcze tego aby powiedział, że nas kocha i wówczas Satyr, niegdysiejsze
wcielenie zła wybełkotał „I lover you Poland”. Tego było za dużo, udałem się po
coca colą aby zapić niesmak. Muzycznie Satrycion ma ten sam problem co
większość zespołów balack metalowych używających klawiszy. To jest miękkie i nie
agresywne w odbiorze. Dbałość o jakoś dźwięku powoduje, że grają cicho.
Oczywiście zagrali Nemesis Divina – na nią właśnie czekałem, ale z bólem skonstatowałem,
że udają Iron Maiden zaczynający Fear of the dark. Publiczność zaśpiewała la,
la , laaaa kiedy wybrane firmy rozpoczynały utwór. Ja czekałem na wściekły
black metal. Ale znowu gest Zenona, nie pozostawił mi wątpliwości. Idole stali się
parciani. Rozczarowany łyknąłem coca coli zero i beknąłem. Miała być
manifestacja zła, więc zjadłem przed koncertem kabanosa. Odór kiełbasiany jaki
wydałem z paszczy był prawdziwym wyziewem szatana. W między czasie doszło do
mnie, że Śląsk Wrocław przegrał z Rakowem Częstochowa 0:3 i chuj strzelił mój
zakład bukmacherski. W złości zmiąłem plastikową butelkę i rzuciłem ją na
ziemię. „Wrzucam bakterie wąglika do
kanalizacyjnych studzienek. Żeby zatruła was woda z waszych kuchni i łazienek. Nie
mam marzeń ładnych, aspiracji żadnych. Gwałcę i morduję, walę z bańki, kradnę.
Zło,zło, zło” Tomasz Jachimek.
Przerwa techniczna.
Rozmowy. Uwijają się techniczni. Zaraz na scenę wejdzie gwiazda wieczoru zespół
Behemoth. Trzeba przyznać, że otwarcie
mieli mocne. Wielka kurtyna, na której wyświetlano wideo, opadła wraz z
gitarowym rykiem, setek decybeli. Artyści, doskonale rozumiejący czym rządzi
się show business, byli przebrani. Dekoracje, scenografia, makijaże. Nie
żałowali efektów pirotechnicznych. Ogień buchał co chwilę, a uderzenia fali
gorąca czułem na mej twarzy. Nergal jak opętany darł się. Prezentowali się
wyśmienicie. Ale ja, zmęczony już wieczornym show skupiłem się na lichych ramionach
wokalisty, który z gołą klatą odziany w naszyjnik, prezentował się złowrogo.
Doszedłem, że słabe bicepsy głównego satanisty 3 Rzeczpospolitej są małe, gdyż
zaniedbał grzechu samogwałtu. Zły a jednak moralny – pomyślałem sobie. Trzeba uczcie
przyznać, że show sceniczny Behemoth robi doskonały. Mnie jednak zabrakło tego
co w metalu najważniejsze, ostrej gitarowej jazdy. Cała ta otoczka, jakkolwiek
zacna, daleka jest ot tego co w tej muzyce kocham. „Black is the night, metal we fight. Power amps
set to explode. Energy screams, magic and dreams. Satan records the first note.We
chime the bell, chaos and hell. Metal for maniacs pure. Faster than steel,
fortune on wheels. Brain haemorrhage is the cure.Black metal”. Venom.
Komentarze
Prześlij komentarz