Przemiana: Mini-opowieść o chorobie, która nie była grypą

 



Wieczorem poczułem się słabo. Byłem przemęczony po całym dniu atrakcji. Wieczór spędziliśmy z synem na Stadionie Olimpijskim dopingując Spartę Wrocław w walce o brązowy medal Ekstraligi. Słońce świeciło tam niemiłosiernie, przywodząc na myśl szczyt lata. Byliśmy na wschodniej trybunie. Sądziłem, że to właśnie zmęczenie słońcem. Wieczorem poczułem jakieś bóle mięśni, ale w sobotę byłem w górach i zdawało mi się, że to zwykłe zakwasy. Sen miałem płytki i rwany. Rano obudziłem się z potężnym bólem głowy, jak gdyby ktoś tępym szydłem od środka próbował się przebić na zewnątrz poprzez moje skronie. Coś uciskało mi klatkę piersiową. Oddech stawał się płytki. Dusił mnie suchy kaszel. Z nosa poleciał katar.  Okazało się, że jestem chory. Czas zostać w domu i wyleżeć infekcję. Tak też to zrobiłem. Powoli traciłem apetyt, jedzenie nie smakowało. Oczy mnie piekły od wysokiej temperatury a ciałem targały dreszcze. Próbowałem czosnku, ale źle się po nim czułem. Za ostry na słaby żołądek. Po kilku dniach poczułem się lepiej. Spojrzałem w lustro na moją bladą, zmęczoną twarz. Przypominałem Vlada Draculę, kiedy po latach wymuszonego głodu, stał się pomarszczonym starcem. Oczy podkrążone, broda w nieładzie. Jedzenie mi nie smakowało. Dużo spałem w ciągu dnia. Wygrzewałem się zakopany pod kołdrą. W środę przespałem cały dzień i obudziłem się w nocy. Księżyc świecił w nowiu, swoim zimnym, trupim blaskiem. Wyszedłem boso na balkon i przyglądałem się mu z fascynacją. Miasto spało. W otaczających nas blokach zgasły wszystkie światła, głucha noc nadeszła a wraz z nią czyste niebo.  Zrzuciłem ubranie i wzniosłem ręce ku górze, stojąc w świetlistym oddechu nocy. Czułem, jak obejmuje mnie zbawienna poświata, wiedziałem, że wracam do zdrowia. I wówczas pojąłem, że miasto nocą oddycha jakoś inaczej. Cisza nocy, jak się mi początkowo zdawało nie była całkowita. Była pełna szeptów, skrzeków i pohukiwań. I nagle to wszystko z olbrzymią siłą dotarło do mnie. Z ogrodu na dole usłyszałem pisk jeża, który przeciskał się poprzez siatkę, aby zjeść jabłka na naszym parkingu. Gdzieś w oddali koty prowadziły swoją nocną zadrę, tłukły się o coś, miałcząc głośno. Z parkingu za domem, z okolic śmietnika usłyszałem głośne chrumkanie dzika, który zapuścił się tutaj z lasu na żer. A potem ją, pieśń dzieci nocy, słodką muzykę, która wypełniła noc. Życie zamarło, kiedy wilczy skowyt przeciął noc swoją pieśnią. Ujrzałem też nietoperze, które siedziały na naszym drzewie patrząc w moją stronę. Widziałem je wyraźnie, mimo, że tylko księżyc miałem za oświetlenie. Coś się w moi wzroku zmieniło. Spojrzałem przez okno. Rodzina spała, widziałem ich serca bijące, krew pulsującą w żyłach. Poczułem strach i głód. Wielki, niepowstrzymany. Resztkami człowieczeństwa, jakie w sobie odnalazłem zwalczyłem chęć wejścia do sypialni i skoczyłem w górę. Ah jak ja leciałem, lekko, bezszelestnie. Wylądowałem na dachu baraku, który stanowił zaplecze budowy za naszym płotem. Uderzyłem mocno. Poczułem jak ktoś w środku się rusza. Kilka różnych głosów, dużo przeklinania i męskiego bełkotu. Ujrzałem jak drzwi do baraku otwierają się powoli, przy głośnym skrzypieniu, a z wnętrza wypływa zewnątrz jasna poświata. Patrzyłem z góry jak w progu staje sylwetka człowieka. Ale widziałem go już inaczej. Mój wzrok był inny. Jego ciało świeciło jasnym pomarańczem, a w środku niemal czerwienią. Twarz była najjaśniejsza, jak i dłonie. Coś na nim tłumiło tą część tego pięknego czerwonego koloru.  Ale wyraźnie widziałem pulsujące czerwienią serce. Powietrze wokół niego drżało lekko, jakby oddychało jego ciepłem i życiem.  Uniósł góry głowę i mnie zobaczył. Zamarł wówczas, ale ja wyrazu jego twarzy już nie widziałem. Potężny głód przejął kontrolę nad moim ciałem. Ręce gwałtownie mi się wydłużyły a place stały się straszliwymi szponami. Skoczyłem rozrywając jego szyję i wbiłem się zębami w pulsującą arterię szyjną. Poczułem smak jego ciepłej krwi i życiodajną energię jaką z nią wypiłem. Nietoperze zerwały się z drzewa i zaczęły krążyć nade mną. Dzik porzucił śmietnik i zdawał się kłaniać na swych nóżkach. Za zakrętem wyszły wilki, które radośnie merdały ogonami. Ja już wiedziałem, że byłem inny. Stałem się nocą. Odwróciłem się, zostawiając za sobą widmową poświatę i ruszyłem do środka. Przemieszczałem się szybciej niż mój cień. W środku było ich trzech, pijani. To było bez znaczenia. Nawet nie krzyknęli. Nasycony poczułem się senny. Wskoczyłem na dach i wróciłem na balkon. Chciałem wejść do domu i położyć się spać, lecz krzyż na ścianie powstrzymał mnie. Nie byłem już częścią tego świata, stałem się inny.

Komentarze