Doktryna sześciu. Absurdalne opowiadanie SF, część 1/6

 Stałem się nią. Ciemnością. Mrokiem mnie ludzie pyszni uczynili. Spychany wiecznie w otchłań społecznej izolacji stałem się tym, kim stać się miałem. Zapisane to było już dawno, przed wiekami, na kartach Księgi Przeznaczenia, spisanej krwią Upadłych Aniołów. Spoglądając w Otchłań nie wiedziałem, że ona patrzy na mnie. W ciszy nocy, w samotności poranka, karmiłem się nienawiścią wobec mych oprawców. Odrzucony przez kolegów i koleżanki z powodu mojego wyglądu, bez szans na życie społeczne, zająłem się sobą. Poszedłem tam, gdzie idą wyklęci. Na rubieże piekieł, w odmęty własnej świadomości. Zaczęło się niewinnie od książek. W fantazji znalazłem ukojenie i spokój. Żyłem w onirycznych światach, przeżywając życie, którego nie miałem. Zabijałem moich oprawców i   powoli stawałem się Kimś. Granica między fantazją a życiem powoli się zacierała. To co było tylko manifestacją w mojej głowie, powoli materializowało się w realnym świecie. Na początku drobne, rzekłbyś nie istotne sprawy, przechodziły przez nieprzebytą dotąd granicę między jawą a snem. Nie wiedziałem czemu tak jest, aż do momentu, kiedy spotkałem Jego. Sądziłem, że nastąpiło to przypadkiem. Nie wiedziałem, że w Księdze Przeznaczenia, tuż po Upadku Aniołów zostało to spisane. Zdeterminowane jest życie każdego z nas, wolna wola została nam odebrana przed eonami. W tamtej chwili byłem na spacerze w Parku Złotnickim. Lipcowy księżyc świecił w nowiu a niebo było usłane gwiazdami. Przejechałem przez kładkę łączącą Leśnicę ze Złotnikami i wjechałem rowerem do parku. Chciałem tam w ciszy nocy, pośród drzew pradawnych, na ruinach dawnego słowiańskiego grodziska pozbierać myśli. Ale tej nocy nie byłem tam sam. Pośród ognisk tańczyły nagie kobiety otoczone przez przerażające stwory, których wygląd był tak plugawy, że słowa nie potrafią tego opisać. W dzikiej orgii tańców i bezkresnej namiętności, która tam się odbywała wyszedł do mnie, jeden ze stworów, o wyglądzie człowieka z jelenią głową. Był odziany w czerwone, szerokie spodnie a na nagim torsie wisiał mu złoty łańcuch z symbolem tak przedziwnym, że słów nie znajduję, aby go opisać. Wypowiedział do mnie słowa, w języku Upadłych Aniołów, którym mówi samo Piekło, a których tutaj powtórzyć się nie odważę. Wskazał na mnie i na księgę, która pojawiła się w jego rękach, niespodziewanie, jakby zmaterializowała się z powietrza. Podał mi ją i odszedł.

Doktryna Sześciu, Edward Sokołowski

***

Godzina 3:33, 24 października 2012 roku. Kato przygląda się swojemu ciału w ciasnym pokoiku w centrum Tokio. Olbrzymie siniaki, które czarnymi plamami rozlały się po ramionach i torsie, bardzo bolą. Lewa noga z trudem jest w stanie utrzymać ciężar całego ciała. Kato nieuważnym ruchem ręki, strąca jednorazową maszynkę do golenia, która spada na podłogę.


Godzina 15:33, 23 października 2012 roku. Woda z fontanny na Cerro Santa Lucía w Santiago de Chile lekką bryzą moczy twarz Raula de Lucia, który podnosząc okulary przeciwsłoneczne przypadkiem  strąca z głowy przechodzącego żołnierza zieloną czapkę z czerwoną gwiazdą nad czołem.


Godzina 20:33, 23 października 2012 roku. W bliżej nieznanej sali, gdzieś w Zielonej Górze, młody wokalista black metalowego duetu Wydymani, przełyka oliwkę kosmetyczną, którą miał zamiar wydmuchać na trzymaną w dłoni pochodnię. Mariuszowi robi się słabo i chwieje się przewracając mikrofon. Z pomocą rusza mu jedyny fan i przyjaciel Wojnar, ubrany w stalową kolczugę z podkładek na śrubki, owoc bezsennych nocy ochroniarza miejskiego szaletu. Brązowy kubraczek, dar mamy Wojnara zsuwa mu się z ramion. Wojnar odwraca się aby podnieść imitację skóry niedźwiedzia, którą zdobył patrosząc scyzorykiem wielkiego, pluszowego misia jakiego znalazł na przydomowym śmietniku. Scyzoryk Wojnara wypada na podłogę.


Godzina 23:15, 23 października 2012 roku.

Budzi się wulkan Olympus Mons na Marsie. To z pozoru nie mające żadnego znaczenia zjawisko przyrodnicze zostało zauważone przez Ernesta Javiera Janiskego, obserwującego czerwoną planetę z dachu swojego domu w West Palm Beach. Ernest drżącą dłonią wydobył z kieszeni nowoczesny telefon komórkowy i wybrał numer telefonu poprzedzając go kierunkowym +48. 

W tym samym czasie Tomasz Janicki, prezes lubuskiego kółka rolniczego, szczytował w konwulsjach we wnętrzu rumuńskiej prostytutki, którą posiadł za część ukrytej przed żoną wypłaty, na siedzeniu swojego nowoczesnego ciągnika John Deere 8320R. Prostytutka poczuła wzmożone wibracje na swoim półdupku.

- Panie Tomasz, pan jesteś niesamowity – wypowiedziała z rumuńskim akcentem, którego czytelnik z pewnością nie jest w stanie sobie wyobrazić, bo i autor nie ma pojęcia, jak on w takiej sytuacji by brzmiał.

- Zamknij się – syknął Tomasz wyciągając telefon z kieszeni spodni – Co tam? - wykrzyczał – bo jestem zajęty.

Głos, który dzięki cyfrowym łączą transmitował słowa wypowiadane przez Ernesta Javiera Janiskego był czysty i bliski lecz pełen nerwów

- Tom! It is happening! - usłyszał w swoim uchu. Tomasz zamknął oczy i pchnął mocniej kurtyzanę, dochodząc przed czasem.

- Masz - rzucił dodatkową setkę i wypędził córę koryntu urodzoną w Bukareszcie na leśny trakt. - Jesteś pewien? – powtórzył po Polsku i odczekał chwilę, aż komputer przetłumaczy jego słowa.

- Of course I am certain Tom. The volcano is erupting like prophecy used to say. 

- Oddzwonię – powiedział Tomasz i odpalił ciągnik.


Około godziny 17, 23 października 2012 roku, Tomasz Janicki stał po kostki w gównie we wnętrzu wielkiego, przemysłowego kurnika, który stanowił miejsce spotkań sekty Haring Jong. 

- Panowie – powiedział rzucając na podłogę niedopalonego papierosa – wypełniło się jak powiada pismo. Wulkan na Marsie obudził się i wprowadził nowy element w świat astralny. Gwiazdy wciąż pozostają w takim układzie w jakim były, ale przepowiednia nie zajmuje się takimi detalami. Czas przypuścić atak na wszystkie serwery wyższych uczelni na świecie oraz domowe strony znanych uczonych. Dziś też zostaną opublikowane książki, podważające słuszność metodologii naukowej. No zdrowie – powiedział podnosząc do góry słoik po musztardzie wypełniony przeźroczystą cieczą. Postronny obserwator nie zauważyłby żadnej postaci do której trwała owa mowa. Natomiast zauważyłby małą kamerę umieszczoną kilka metrów przed, spożywającym alkohol, prezesem lubuskiego kółka rolniczego. Z pewnością obserwator nie wiedziałby też jak doniosła była to chwila.


23 września, godzina 3:33 CET, roku pańskiego 2995. 

-Apage satanas – krzyknął brat Dominik wbijając rozpalony pręt prosto w zasłoniętą holookularami, twarz pryszczatego młodzieńca. Krzyk i zapach spalonego mięsa wypełniły wnętrze modułu mieszkalnego Thalloris 8, na orbitalnej stacji badawczej.  Brat Dominik poprawił habit i spojrzał przez videookno na przesuwająca się powierzchnię Marsa. Po chwili wahania dotknął palcem ekranu i wywołał system lokalizacji planety, wpisując koordynaty, które miał zapisane na tatuażu zdobiącym lewe przedramię. Maszynownia jęknęła i stacja badawcza  powoli zaczęłá  zmieniać orbitę.


Tom Radik poczuł poruszenie modułu mieszkalnego i ze zdziwieniem obserwował przemieszczającą się po plastikowej powierzchni holosotlika filiżankę kawy. W ostatniej chwili chwycił porcelanowy pojemnik wypełniony pachnącą cieczą  wyskakując jednocześnie z wnętrza Janne J. – młodej pani, biolog, która prowadziła intensywne badania nad zachowaniem samców w długim okresie kosmicznej izolacji.

- Cholera – przeklął bardziej do siebie. Wstał i podszedł do komputera. Stał tam przez chwilę obserwując wskaźniki i nagle upuścił filiżankę.

- O jasny gwint! 

-  Co jest? - zapytała Janne ubierając się w biały szlafrok. Była to wysoka, nordycka piękność. 

- Zmieniamy orbitę!

- Na jaką? - zapytała ubierając okulary i jednocześnie poprawiając wyskakującą ze szlafroka pierś

- Kod Alfa89659

- Przecież na orbicie Alfa89659 od lat krąży opuszczony  marsjański monastyr kościoła ortodoksyjnego – wykrzyknął  ze zdumieniem.


Nie widzieli jak z powierzchni planety przyglądała im się postać ubrana w kosmiczny kombinezon. Mężczyzna opierał się jedna nogą o drzwi 4 kołowego łazika planetarnego i coś intensywnie notował w komputerze.



23 września, godzina 4:50 CET, roku pańskiego 2995. 


Kamera luku załadowczego B-8 zarejestrowała postać, która przemieszczała się korytarzem w stronę lądowiska dla zdalnych automatów badawczych. Postać przypominała mnicha z Zakonu kaznodziejskiego. Jego biały habit, lśnił hologramami krzyża i łacińskimi sentencjami. Postać zatrzymała się przy robocie L9 i coś przy nim majstrowała. W pewnym momencie gwałtownie się odwróciła. Chwilę stała w bezruchu i wybiegła.


Tom Ridik zmierzał do modułu sterowniczego. Szedł powoli, przeklinając w duchu Krisa, który zapewne podczas zabawy w holoprono ponaciskał nie to co potrzeba.





Komentarze

  1. Opowiadanie przeczytane, całkiem interesujące.

    Jestem ciekaw - symbolika liczb ukryta w godzinach? =)

    Z trójką mam wiele wspólnego...

    pozdrawiam i zapraszam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Ostatnie Dojo

Maślane Cisteczka - bajka dla dzieci 4-10 lat. Praca konkursowa na konurs Piórko 2025

Oddech Smoka - czyli irracjonala relacja z wyjazdu na OGÓLNOPOLSKIE SEMINARIUM OYAMA PFK W KUMITE Kraków 2024