Dziadek Żul - opowieść wigilijna
Pośród leśnickich
żuli i kloszardów krąży legenda, że w Noc Wigilijną poprzez park, tuż obok
zamku, przechodzi Dziadek Żul, który napełnia leżące tam puste butelki
wyśmienitym piwem. Kim był Dziadek Żul za życia tego nikt nie wie. Jedni mówią,
że był to młody chłopak, który mieszkał w betonowym blokowisku przy ul.
Promenady, który zapił się na śmierć w amfiteatrze w wyniku zdrady żony. Inni
mówią, że był to starszy mężczyzna, urodzony jeszcze w czasach, kiedy Leśnica
była nazywana Deustch Lissa, którego zamordowali pijani sołdaci radzieccy w
wigilijną noc roku pańskiego 1945 roku. Jeszcze inni twierdzą, że Dziadek Żul,
to zmarły z przepicia brat żula Adama, który w latach 90. po wyjściu z
więzienia zapił się z radość na śmierć podczas kilkudniowej libacji nad stawem
w parku. Jeszcze inni twierdzą, że Dziadek Żul, to zapomniany przez radzieckie
wojska Dziadek Mróz, który został porzucony w trakcie opuszczania przez Rosjan
Leśnicy, nocą z 15 na 16 grudnia 1945. Kim był Dziadek Żul, nie ma to dziś
znaczenia. Ważne jest to, że cuda, które dzieją się za jego wstawiennictwem w
każdą Noc Wigilijną były przedmiotem weryfikacji na poziome Archidiecezji
Wrocławskiej na początku pierwszej dekady XXI wieku. Nominowany przez
Wrocławskiego Arcybiskupa ksiądz spędził w Leśnicy około 3 tygodni,
przesłuchując świadków i zbierając dokumenty. Wówczas to, kult Dziadka Żula po
raz drugi został przedstawiony mieszkańcom Wrocławia. Badający sprawę ksiądz
Kanapka, stwierdził co następuje: 24 grudnia 1953 roku, 14 letni, Tomasz
Gierłos, zobaczył w parku świetlistą postać, która zbierała puste butelki a w
ich miejsce zostawiała pełne. 25 grudnia miejscowy komendant Milicji
Obywatelskiej poinformował przełożonych we Wrocławiu o tym fakcie oraz o
ludziach modlących się w parku. Dzień później wrocławska Służba Bezpieczeństwa
przekazała informację do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. 26 grudnia płk
Bogusław Sawicki , komendant wojewódzki MO, wydał rozkaz użycia pałek oraz
gazów łzawiących przeciwko setkom pątników zgromadzonym na łące w parku koło
pomnika Herkulesa. Sprowokowane w ten sposób zamieszki w ostateczności
doprowadziły do użycia broni palnej, czego skutkiem było wielu rannych, zarówno
po stronie ludności cywilnej, jak i funkcjonariuszy Zmotoryzowanych Odwodów
Milicji Obywatelskiej. W drugiej połowie stycznia 1953 roku miejsce cudu,
pełne katolickich i prawosławnych symboli religijnych, odwiedził Edward
Tomakawski , dziennikarz „Słowa Polskiego ” który zauważył głównie „pijaków i
alkoholików w średnim i starszym wieku oraz kobiety w chustach i grubych
spódnicach, zdyszane, spocone. Wszędzie – fanatyzm, naiwność, łatwowierność”,
tak to podsumował w swoim artykule. Również w styczniu 1953 roku rządzący
województwem sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, nazwał cuda
Dziadka Żula „zadrą”. Jednakże biorąc pod uwagę również udział żołnierzy
radzieckich w kulcie, sprawę nazwał „delikatną” i przekazał do rozpatrzenia
lokalnej delegaturze Urzędu Bezpieczeństwa. Mniej więcej w tym samym
czasie do parku leśnickiego przy zamku przybyła nieznana nam bliżej Teresa B.,
która pozostawiła modlitwę, zaczynającą się od słów: „Dziadku Żulu, ty
objawiłeś się nam szaraczkom niczym Pan na weselu w Kanie Galilejskiej i
wypełniłeś puste butelki alkoholem”.
Zaczęło się od tego, że Stefan zwany Komandosem,
nie przyszedł w wigilijny poranek na ławeczkę. Spotykali się tutaj od lat. Na
niewielkiej ławeczce, na przystanku autobusowym przy ul. Dolnobrzeskiej.
Zajzer, Sorkares, Cienkusz i Komandos, stanowili elitę lokalnych alkoholików.
Wywodzili się jeszcze z lat 80tych, pili w stanie wojennym, opijali upadek
komuny i transformację ustrojową. Pili w latach 90tych a nawet w roku
milenijnym. Dwudziesty pierwszy wiek przywitali w dobrej kondycji i zdrowiu z
wyśmienitymi kontaktami w lokalnych delikatesach, gdzie nie wiadomo jakim
cudem, czterdziestoletni wówczas komandos uwiódł seksbombę z mięsnego. Mocno
opalona w solarium, z karminowymi ustami i czarną treską na głowie zapewniała
swojemu kochankowi i jego kolegom nieprzerwaną rzekę taniego alkoholu. Ale nic co
piękne nie trwa wiecznie. Miłość Komandosa i seksbomby odeszła w niepamięć,
splamiona zdradą jakiej Komandos dopuścił się z inną sprzedawczynią. Pili wówczas
zawzięcie świętując wejście Polski do Unii Europejskiej. W samej Leśnicy niewiele
się przez lata zmieniało. Ten sam proboszcz o homoseksualnych skłonnościach
rządził wraz z komendantem policji i lokalnym piekarzem w tej okolicy. Ponieważ
byli bezrobotni, z braku zajęcia pomagali księdzu Krzysztofowi w porządkowaniu
parafii. W zamian uzyskali spokój od wścibskich krawężników, którzy próbowali
wykazać się wlepiając im mandaty za spożywanie alkoholu w miejscu publicznym. Z
czasem Komandos zaczynał odlatywać. Opowiadał, że w Wigilię przez park
przechodzi Dziadek Żul, który napełnia puste butelki piwem, a kto z nich
wypije, ten stanie się młody. To stało się jego obsesją. Co roku znikał w
Wigilijny poranek, zostawiając puste butelki w parku. Pewnego razu znalazł
nawet jedną napełnioną i mimo, że koledzy odradzali pociągnął głęboki łyk
czyjejś uryny, którą nieznany dowcipniś nasikał do środka. Cienkosz, zawsze
miał słabą głowę i nie zaprzątał sobie myśli rozważaniami, czy Dziadek Żul
naprawdę istnieje.
Komandos
otworzył oczy I ujrzał nachylających się nad nim kolegów. Miny mieli zatroskane.
Ponad nimi, poprzez korony bezlistnych drzew świecił księżyc na grudniowym
niebie. Śnieg w parku mienił się tysiącami błyszczących w srebrnym świetle księżyca
iskierek. Komandos podniósł się powoli i spojrzał na zatroskane twarze kolegów.
-
No zapiłem – rozpostarł ręce w geście przeproszenia – Co się tak gapicie.
-
Oni ciebie nie słyszą – dobiegł go głos z tyłu.
Komandos
gwałtownie odwrócił się i spojrzał prosto w twarz porośniętą siwą, zmierzwioną
brodą.
-
Ktoś Ty! – wybełkotał
-
Jestem tym, którego szukałeś – nieznajomy uśmiechnął się serdecznie,
odsłaniając dziurawe uzębienie.
-
Dziadek Żul? – wybełkotał Komandos
-
A jakże, a jakże – nieznajomy przykucnął i wówczas Komandos zamarł z
przerażenia. Patrzył na swoje martwe ciało leżące przy ławce w parku, nad
którym zatroskani pochylali się jego wieloletni kompani od picia.
-
Czy ja? – zaczął
-
Nie żyjesz? To nie jest takie oczywiste - Dziadek Żul przyglądał się z bliska
zatroskanym twarzom kolegów Komandosa - Może tak, a może i nie. Wiele zależy od
dzisiejszego wieczoru, mój przyjacielu – Wyciągnął spod płaszcza butelkę z
piwem i podał Komandosowi, który stał jak wryty i gapił się na butelkę – No weźże
w końcu. Wszak tego pragnąłeś całe życie. Darmowego alkoholu, aby uciec od
życia, nieprawdaż?
-
Ja wcale nie pragnąłem – wyciągnął ręce w geście protestu a potem chwycił
łapczywie i pociągnął łyka.
-
Pragnąłeś mój przyjacielu, jak wielu przed tobą i wielu po Tobie będzie tego
pragnąć. Jak myślisz, kim ja jestem?
-
No jesteś Dziadek Żul – wybełkotał Komandos
-
Dziadek Żul – zamyślił się brodacz i pstryknął w noc Cienkosza, jego palce
przeleciały przez ciało pstrykanego. – Ja jestem, jakby Tobie to powiedzieć mój
drogi przyjacielu, wypartym sumieniem alkoholików. Przegranym życiem, które
zostało sprowadzone do potrzeby napicia się. Dziś odbędziesz ze mną podróż w
przeszłość, do Haliny, twojej żony, którą porzuciłeś dla butelki wódki.
Będziesz cierpiał wraz z tymi, których pozostawiłeś dla wódeczki, piwerka,
mózgotrzepów, czy jak to tam nazywałeś, to co wlewałeś w siebie.
-
Ale po co? – zapytał wstrząśnięty Komandos.
-
Dziś jest Wigilia Bożego Narodzenia. Czas cudów i nawróceń. Kto wie, może
odzyskasz swoje stracone życie. Jak nie i tak jesteś martwy. Spójrz – wskazał na
trupa Komandosa – Koledzy już Ciebie okradają. Takie to życie.
Świat
zawirował. Po chwili Komandos przecierał oczy ze zdziwienia. Stali w niewielkim
pokoju. Młoda kobieta z dzieckiem na rękach zamykała drzwiczki do pieca
kaflowego, który stał w pokoju.
Pod
oknem, przy niewielkim stoliku siedział młody mężczyzna, który nalewał sobie
wódki do szklanki.
-
Nie pij Tomasz – kobiet wstała i podeszła do niewielkiej kołyski aby położyć
dziecko spać. – Dziś jest Wigilia. Nie powinno się pić. Jest post.
-
W dupie mam post – mężczyzna przechylił szklankę i jednym łykiem wypił
zawartość. Komandos rozpoznał w nim siebie w młodości.
-
Nie chcę na to patrzeć – ocierał łzy, które nabiegały mu do oczu – Nie chcę! –
Mężczyzna
wstał od stolika i podszedł do kobiety stojącej obok kołyski.
-
Gdzie jest wódka kobieto!
-
Nie dam! Dziś wigilia – mówiła łagodnym ale stanowczym wzrokiem.
Młody
Komandos uderzył ją w twarz i kopnął w brzuch.
-
Kurwo, gdzie wódka! – dziecko zapłakało – Kurwooo!!!!!!
-
Nie dam – leżała na ziemi i płakała.
Młody
komandos kopnął ją w głowę. Obraz zafalował.
Po
chwili znaleźli się na ulicy Średzkiej. Śnieżna zamieć ograniczała widoczność.
Ujrzeli Młodego komandosa wchodzącego do jednej z bram.
-
O nieee – zajęczał Komandos
Po
chwili znaleźli się w starej kamienicy, w pokoju na poddaszu. Siedziała tam stara
baba, która zachrypniętym głosem mówiła
-
No kochanieńki, jak chcesz wódeczki – to musisz płacić. A jak nie masz czym, to
możesz zrobić laskę Stasiowi i butelkę dostaniesz.
Stasio,
chłopak z porażeniem mózgowym krzyczał – Laskę, laskę.
Komandos
spojrzał na babę i na flaszkę, oblizał się.
-
Zgadzam się…
Obraz
zafalował. Zaleźli się w parku.
Komandos
usiadł obok swoich zwłok i zapłakał.
-
Spierdoliłem swoje życie – schował twarz w dłonie -Co teraz będzie?
-
Odkupienie win, albo wieczne potępienie – mężczyzna podał mu nową butelkę – Ale
czy znajdzie się ktoś, kto za Tobą zatęskni? Jakaś jedna istota, która Ciebie
kochała!
Komandos
podszedł na skraj niewielkiego wstawu jaki znajduje się w Parku Leśnickim. W
jego czarnej toni obijało się nocne niebo. Nagle powierzchnia stawu zadrżała i
oczom wpatrującego się weń człowieka ukazała się twarz dziecka.
-
Miłoszek – wyszeptał przecierając łzę – Mój kochany synek. Ile on teraz może
mieć lat?
Tafla
stawu sprawiała wrażenie ekranu filmowego. Oto w słoneczny dzień mały chłopiec
ubrany w krótkie spodnie biegnie do młodego mężczyzny i rzuca mu się na szyję
krzycząc – Tata!
Komandos
otarł łzę. Staw zafalował i oto oczom wpatrzonego weń mężczyzny ukazała się inna
scena.
Brudny
i zaniedbany Komandos szedł z torbą z biedronki w stronę przedszkola.
-
Miłoszku! Tato przyniósł Tobie butelki w prezencie na urodziny. Sprzedasz sobie
i kupisz lody.
-
Nie chcę wracać do życia – odezwał się Komandos do Dziadka Żula- Przegrałem
życie. Zniszczyłem życie sobie, zonie i dziecku. Po co mi to pokazałaś? Aby
mnie po śmierci torturować wyrzutami sumienia.
-
Jeszcze tylko jedna scena – Dziadek Żul zamachnął się ręką.
Byli
w pokoju, w dużym, nowoczesnym domu. Przy imponującej choince bawiły się dzieci
i biegały koty.
Przy
stole siedzieli ludzie. Bardzo elegancko
ubrany mężczyzna podał swojej żonie półmisek ze smażonym karpiem.
-
Może w końcu zaprosimy Twojego ojca? Poznałby mnie i wnuka?
-
To alkoholik. Zostawił mnie i matkę lata temu. Codziennie widuję go pod Hermesem
w towarzystwie innych żuli. Brzydzę się nim.
-
Ale to Twój ojciec kochanie – nie poddawała się kobieta.
-
Może i ojciec. Ale zostawił mnie.
-
Tatusiu – głos z drugiej strony pokoju przerwał rozmowę. Mały chłopiec szedł w
stronę rodziców trzymając stary album. – znalazłem to na podłodze pod choinką.
Tu na zdjęciu jesteś chyba ty jak byłeś mały z jakimś panem.
Matka
wzięła album z rąk dziecka i położyła na stole.
-
To Ty na podwórku z ojcem?
Mężczyzna
pochylił się nad albumem i długo w milczeniu wpatrywał się w zdjęcie.
-
To ja, ale tego faceta nie znam – zatrzasnął album.
Znowu
byli w parku. Komandos siedział z głową złożoną w ręce.
-
Nie ma dla mnie ratunku – płakał
-
Nie ma – zarechotał Dziadek Żul – Za późno ciulu. Życie przepadło w wyniku
złych wyborów. Teraz masz tutaj butelki z piwem, o którym śniłeś. Każdego dnia,
kiedy się napijesz, przeżyjesz ten wieczór na nowo. – Dziadek Żul pstryknął w
nos Komandosa i ten gwałtownie uniósł się z ziemi chwytając spragnionymi tchu
płucami powietrze.
-
A jednak żyje – uśmiechnął się Sokrates.
-
Polejcie mu koledzy – poradził Zajzer
-
Nie chcę! – Komandos wstał gwałtownie i biegiem ruszył w stronę zamku.
-
Gdzie leziesz cholero!
-
Pędzę odzyskać życie!
Komentarze
Prześlij komentarz